18 kwietnia 2010

Wywiad z zespołem Delons

Płyta po dziewiętnastu latach

Onet.pl, 30.03.2005

Za drzwiami słychać głośną muzykę. Po kilku minutach czekania na koniec piosenki pukam do drzwi. Wchodzę do ciasnej sali Młodzieżowego Domu Kultury w Mysłowicach. Tutaj muzycy zespołu Delons odbywają próby. Na spotkanie z wokalistą, Markiem "Dżałówą" Jałowieckim, przychodzę punktualnie. Po powitalnym uścisku dłoni oznajmia mi, że zaprawił się ostatnio w udzielaniu wywiadów. Strofując obecnych w pomieszczeniu kolegów słowami "Chłopaki, musicie być teraz cicho", daje mi do zrozumienia, że możemy zaczynać.


fot. Last.fm

Wasz debiut, album "Wersja z napisami", ukazał się kilka dni temu. Jak się czujesz?

Marek Jałowiecki: Bardzo się cieszę, bo spełniło się moje marzenie. Wyszła bezkompromisowa płyta zespołu, któremu wymyśliłem nazwę, gdzie piszę muzykę i słowa. Nic lepszego nie mogło mnie spotkać w tym roku.

Spodziewałeś się, że będziesz czekał 19 lat na nagranie i wydanie tej płyty?

Marek Jałowiecki: Kiedy dwa lata temu pojawił się pierwszy sygnał, że może się ukazać, będąc urodzonym sceptykiem, nie wierzyłem w to. Z czasem wydanie płyty stawało się coraz bardziej realne. Marzyłem o jej wydaniu, ale wcześniej się tego nie spodziewałem.

Może te lata były potrzebne?

Marek Jałowiecki: Z czasem bagaż doświadczeń nie tyle muzyka, ile słuchacza spowodował, że muzyka stawała się nam bliższa. Im bardziej profesjonalnie podchodziliśmy do grania, tym większych nabierała rumieńców. Duża zasługa w tym gitarzysty Wojtka Wołyniaka. Ta płyta jednak nie wyszłaby bez wpływu Przemka Myszora [gitarzysta oraz klawiszowiec Delons i Myslovitz] oraz Maćka Pilarczyka, naszego managera. Interesując się muzyką alternatywną od wielu lat jestem w stanie stwierdzić, że nawet Generał Stilwell mógł wydać płytę.

A gdyby tak się stało?

Marek Jałowiecki: W tamtym czasie wydał płytę warszawski zespół Fotoness, który odszedł od stylistyki punkowej na rzecz indie rocka, indie popu, muzyki gitarowej. Ta płyta przeszła do historii, była opisywana, ale teraz nikt o niej nie pamięta. Być może bylibyśmy zespołem, o którym dzisiaj pamiętaliby jedynie ludzie słuchający podobnej muzyki. Nie sądzę, że dokonalibyśmy przewrotu.

Paweł Jankowski, gitara basowa: Myślę, że gdybyśmy mieszkali w innym kraju, tę płytę mielibyśmy dużo wcześniej. Gdybyśmy żyli w normalnym kraju, mielibyśmy większe możliwości.

To znaczy?

Marek Jałowiecki: To znaczy w normalnym kraju pod względem przemysłu muzycznego, gdzie mielibyśmy do dyspozycji sieć niezależnych wytwórni, dobrą, liczną i fachową prasę muzyczną. W muzyce codziennie coś się dzieje, a w Polsce nie ma świeżości informacji. Gazeta "Teraz Rock" opisuje tylko zespoły, które są na wierzchu, recenzuje płyty z półrocznym poślizgiem. Nie każdy potrafi dotrzeć do nowości, przeważnie przez internet, gdzie są one opisane w języku angielskim. Nie ma dobrego, alternatywnego radia. Kiedyś Trójka prezentowała poziom, a teraz jej najciekawsze autorskie audycje są w nocy. Wiele polskich zespołów nie jest prezentowanych w radiu. Nie wiem, jak będzie z nami.

Idąc tym tropem, czy Generał Stilwell nie był zespołem przełomowym, pierwszym grającym muzykę gitarową w Polsce?

Marek Jałowiecki: Dokonalibyśmy przełomu, gdyby ludzie, którzy chodzili wtedy na nasze koncerty i słuchali naszej muzyki, byli świadomi, czego słuchają. W 1986 r. ludzie w Mysłowicach znali tylko gitarowe zespoły ze szczytów, jak np. The Cure i nie kochali zespołów, na których my się wzorowaliśmy. Nie było w stanie wykształcić się specyficzne gitarowe środowisko, tak jak to miało miejsce w Wielkiej Brytanii.


Swego czasu "Gazeta Wyborcza" wydrukowała słowa Artura Rojka, w których opisywał swoje pierwsze wrażenie, jakie na nim zrobiłeś na koncercie w 1987 r. Stwierdził, że wyglądałeś, jakbyś właśnie wrócił z Manchesteru, a następnie dodał, że w Mysłowicach byłeś muzycznym idolem. Co zmieniło się od tamtego czasu, również w na mysłowickiej scenie?

Marek Jałowiecki: To ludzie stworzyli te mity – od tego trzeba zacząć, ale miło mi jest to słyszeć. Jeśli chodzi o zmiany, to teraz jest więcej zespołów, które grają podobną muzykę. Na pewno dzięki Myslovitz w latach 90. ludzie w Polsce zaczęli lepiej poznawać muzykę gitarową. Na przełomie lat 80. i 90. scena była bardziej różnorodna. Kiedy w auli starej siedziby MDK-u przy pl. Wolności organizowaliśmy darmowe koncerty, wstępowały zespoły stylistycznie niejednolite, m.in. punkowa Pierestrojka czy Ukraina.

Adam Rodzik, perkusja: Jedna rzecz się nie zmieniła – jeśli trzeba grać za darmo, Delonsi zawsze są zapraszani!

Wiem, że nie lubisz komercji i jednocześnie widzę, że promocja płyty nie jest duża. Czy takie działanie jest zamierzone?

Marek Jałowiecki: Nie, promocja nie jest zła, ale to fakt, że różni się od innych, ponieważ wytwórnia EMI opiera ją na całym albumie. Nasz manager szukał pomysłu na wypromowanie płyty, ponieważ nie ma na niej typowych singli. Piosenki w większości przekraczają cztery minuty, a wstępy trwają pół minuty. Chcielibyśmy, żeby naszą muzykę częściej grano w radiu, ale jeśli tak się nie dzieje, trudno. W kwestii EMI są również plakaty i inne gadżety. Koncerty planowane są na kwiecień, maj. Teledysk jest gotowy, a w poniedziałek, wtorek będziemy w MTV i VIVA. Nie stronimy od komercyjnych stacji. W tej chwili mogę ci pokazać pięć recenzji m.in. z "Newsweeka", "Polityki", "Gazety Wyborczej". Nie mówię już o recenzjach z portali internetowych. Wszystko to działa, jak reklama.

Myślałem już, że wolicie zostawić album samemu sobie na sklepowych półkach...

Wojtek Wołyniak: Marek zawsze chciał grać w piwnicy! Jego nie interesuje sprzedaż (śmiech).

Recenzje są entuzjastyczne?

Marek Jałowiecki: Tak.

W piosence "Bomby na Anglię" śpiewasz o roku 1986. Dlaczego jest on dla ciebie tak wyjątkowy?

Marek Jałowiecki: Powstał wtedy Generał. Wyszła płyta "The Queen Is Dead" The Smiths – ogromnie ważny moment w naszym życiu. Pamiętam jak dziś dzień, kiedy po raz pierwszy Adam przyniósł tę płytę na próbę. Pamiętam wakacje w 1986 roku, kiedy przeszliśmy plażą kilka kilometrów. Kupując gofra w budce słyszałem, jak Piotr Kaczkowski puszczał w Trójce pierwszą stronę tej płyty. Nazwa "Delons" wzięła się od nazwiska francuskiego aktora Alaina Delona, którego zdjęcie znajduje się na okładce "The Queen Is Dead". Z kolei nazwa "Generał Stilwell" pochodzi z filmu "1941" Spielberga, który widzieliśmy wtedy w kinie chyba pięć razy. To dziwne, bo akurat te rzeczy zapamiętałem, a ważniejszych w swoim życiu nie.

Wspomniane przez ciebie wakacje były jednak smutne... Tak wynika z ostatniej zwrotki piosenki.

Marek Jałowiecki: To były ostatnie wakacje przed ukończeniem liceum, kiedy człowiek nie wiedział, co dalej. W głowie były myśli o wojsku, a człowiek chciał robić coś innego. Mam taki charakter, że dla mnie tamte dwa miesiące były smutne. Zdradzę ci, że ostatnie wersy piosenki powstały na krótko przed wydaniem płyty, a wcześniejsze są starsze.

Adam Rodzik: Oj, ja nie wiem, czy możesz zdradzać takie tajemnice (śmiech)! Musimy głosować... Przegłosowane, Marek, nie możesz! "Bomby na Anglię" to piosenka jeszcze z czasów Generała.

Dlaczego chcecie ją bombardować?

Marek Jałowiecki: Tekst piosenki był pierwotnie antywojenny i nawiązywał do prawdziwej patriotycznej pieśni "Bomby na Anglię", którą śpiewano w Wielkiej Brytanii podczas nalotów niemieckich. Jako Delons napisaliśmy nowy tekst, ale refren nam się podobał i zostawiliśmy go. Przez to ktoś może stwierdzić, że ma się on nijak do reszty tekstu.

Adam Rodzik: A moim zdaniem pasuje! To jest pewnego rodzaju hołd.

Marek Jałowiecki: Widzisz... Kwestia interpretacji.

Na płycie zabrakło bardzo ładnej piosenki "Romeo i Julia z papierosem".

Marek Jałowiecki: Zabrakło bardzo wielu ładnych piosenek, które były w planach, jak np. mojej ulubionej "Z biegiem czasu" albo "Mokrych wycieraczek". Nie mogliśmy umieścić na debiucie siedemdziesięciu minut muzyki, bo ta płyta by przepadła.

Wojtek Wołyniak: Teraz możemy wydać drugą (śmiech)!

Marek Jałowiecki: Jeśli wytwórnia zechce. Piosenki na drugą płytę są już gotowe, trzeba je tylko nagrać. Na razie cieszymy się, że jest pierwsza płyta.

Paweł Jankowski: Motywacją jest dla nas od zawsze to, że idziemy do przodu, mamy frajdę ze spotykania się i wspólnego grania.

Marek Jałowiecki: Gdybyśmy nie wydali tego albumu, to dalej spotykalibyśmy się i grali. Jeśli się okaże, że ta płyta będzie jedyną, to też dobrze. Przynajmniej coś po sobie zostawimy.

BK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz