18 kwietnia 2010

Wywiad z Anną Kariną

Randez-vous z Godardem

"Suplement", nr 3/2009, fragmenty

– Nowa fala to był sposób myślenia i zachowania – francuska aktorka Anna Karina, gość krakowskiego festiwalu filmowego Off Camera, opowiada o początkach kariery i związku z wybitnym reżyserem Jean-Lukiem Godardem.


Anna Karina na planie filmu "Le Soleil dans l'oeil", 30 listopada 1961

fot. newwavefilm.com

Urodziła się pani w Danii. Jak trafiła pani do Francji i została aktorką?


W Danii wystąpiłam w filmie krótkometrażowym „Pigen og skoene” – „Dziewczyna z butami”. Miałam 14 lat. Opuściłam szkołę, zaczęłam pracować jako windziarka. Nie lubiłam tego. Malowałam ilustracje dla gazet, śpiewałam i tańczyłam. Miałam problemy z mamą i nowym ojczymem. Nigdy nie poznałam swojego prawdziwego ojca. Pierwszego ojczyma bardzo lubiłam. Kiedy miałam 11 lat, zabrał mnie i moją mamę do Paryża. Chciałam tam wrócić i zostać aktorką. Pojechałam.

Dlaczego właśnie tam?


Naprawdę chciałam. Lubiłam Francję i jej kulturę. Chciałam jechać do Ameryki, ale doszłam do wniosku, że to za daleko. Nie miałam pieniędzy. Wsiadłam na prom z Kopenhagi do Stuttgartu, a później jechałam autostopem i pociągiem. Na miejscu poszłam zobaczyć się z księdzem w duńskim kościele w pobliżu Pól Elizejskich. Powiedziałam: „Musi mi ksiądz dać miejsce do spania. Nie mogę spać pod mostami”. Odpowiedział: „Nie możesz spać w kościele, to wykluczone!”. Znalazł mi mały pokój. Byłam bardzo szczęśliwa.

Była pani zupełnie sama?

Tak, na początku. Wszędzie chodziłam pieszo. Miałam jedną czarną sukienkę. Nie miałam ciepłej wody i trudno było ją wyprać. Malowałam na ulicy, ale to nie dawało pieniędzy. Pewnego razu, kiedy usiadłam w kawiarni, podeszła do mnie kobieta. Poprosiła, żebym zgodziła się na sesję do magazynu „Jours de France”. Byłam przestraszona. Dziadek mi zawsze mówił, żebym nie rozmawiała z nieznajomymi. Ale to ja byłam nieznajomym! Mówiłam tylko po angielsku. Powiedziałam: „Nie wiem. Nie znam pani. O co chodzi?”. „Chodzi o sesję do bardzo znanego magazynu”. Powiedziałam: „Jeśli będzie pani sama, to nie zrobię tego, ale jeśli przyjdzie pani z innymi ludźmi, to zgoda”. Jeśli przyszłoby więcej ludzi, zawsze ktoś mógłby mnie obronić. To byt bardzo naiwny sposób myślenia. Kobieta zaczęła się śmiać i powiedziała: „Oczywiście!”. Dostałam pieniądze po tygodniu. Później poszłam na sesję do magazynu „ELLE”, prowadzonego przez Helene Lazareff. Obcięli mi włosy, zrobili makijaż. Była tam też inna kobieta. Podeszła i zapytała: „Jak się nazywasz?". Powiedziałam: „Hanna Karin Blarke”. „Słyszałam, że chcesz być aktorką?”. Odpowiedziałam: „Tak, chcę się nauczyć francuskiego i zostać aktorką”. A ona na to: „Więc musisz się nazywać Anna Karina”. To była Coco Chanel. Dostałam się na okładkę magazynu. Dzisiaj mamy ich dużo, ale wtedy było tylko kilka. Ludzie rozpoznawali mnie na ulicy. Zaczęłam dostawać wiele ofert. To był dar z nieba. Odkładałam pieniądze w banku, jadłam bardzo mało. Chciałam iść do szkoły, uczyć się francuskiego. Wystąpiłam w reklamie mydeł Palmolive i Monsavon.

Te reklamy okazały się bardzo ważne w pani karierze.

Tak, bo zauważył mnie Jean-Luc Godard. Poprosił o spotkanie i zaproponował rolę w „Do utraty tchu”. Chciał, żebym się w filmie rozebrała. Powiedziałam: „Nie, nie zrobię tego” i wyszłam. Dla mnie to było porno. Zapomniałam o całej sytuacji. Po kilku miesiącach dostałam nowy telegram, tym razem z propozycją zagrania głównej roli. Pomyślałam: „O co chodzi? Jeszcze nic nie zrobiłam. Jak mogę zagrać główną rolę?”. Pokazałam telegram znajomym. Powiedzieli, że to Jean-Luc Godard, że właśnie nakręcił piękny film z Jean Seberg i Jean-Paulem Belmondo „Do utraty tchu”, że muszę iść. Zapytałam: „Czy to ten facet w ciemnych okularach?”. „Tak, to on”. Powiedziałam: „Pamiętam. Chciał, żebym się rozebrała”. Nalegali, żebym poszła i tak zrobiłam. Byłam nieco zdenerwowana, bo wcześniej mu odmówiłam. Zapytałam, czy będę musiała zdjąć ubranie. Odpowiedział, że nie, że to film polityczny. Nic nie wiedziałam o polityce! Obiecał, że będę robiła tylko to, co mi powie i żebym podpisała kontrakt. Nie mogłam tego zrobić, bo nie miałam 21 lat. On na to: „To przyjdź z mamą, z tatą, z kimkolwiek”. Ale moja mama była w Kopenhadze! Stwierdził: „Och, jesteś naprawdę trudna!”. Wysłali mojej mamie bilety na samolot, przyleciała trzy dni później i podpisała kontrakt. Pojechaliśmy do Szwajcarii kręcić „Żołnierzyka”, ale trwało to bardzo długo, bo Godard co chwilę przerywał.


Dlaczego?

Musiał wszystko przemyśleć. Poza tym, cały czas na mnie patrzył i ja na niego też. W tamtym czasie byłam z innym facetem, malarzem. Pojechaliśmy wszyscy na przyjęcie z Genewy do Lozanny. Siedziałam naprzeciwko Jean-Luca, a mój przyjaciel siedział obok. Poczułam coś pod stołem. Jean-Luc dał mi kawałek kartki. Przyjaciel zauważył, a Jean-Luc poszedł do samochodu i wrócił do Genewy. Przyjaciel zapytał: „Co on ci dał? Widziałem, że coś ci dał!”. Odpowiedziałam: „Tak, ale nie wiem, co”. Byłam zakłopotana, jeszcze nie zdążyłam przeczytać. Powiedział: „Daj mi tę kartkę!”. Na co ja: „Nie, nie!”. Spojrzałam. Było napisane: „Kocham cię, randez-vous Cafe de la Paix o północy”. Przyjaciel powiedział: „Nie idziesz!”. A ja na to: „Idę!”. Przez trzy miesiące nikt nie chciał zrobić pierwszego kroku. Byłam zachwycona. Poszłam do kawiarni całkowicie zahipnotyzowana. Siedział tam i czytał gazetę. Stanęłam i myślałam, że minęła godzina. Opuścił gazetę i powiedział: „Jesteś. Czy możemy iść?”. Następnego dnia kupił mi piękną sukienkę. Noszę ją w filmie, biała w kwiatki. Była dla mnie jak suknia ślubna.

„Żołnierzyk” został zakazany, bo dotyczył toczonej wtedy przez Francję wojny o niepodległość Algierii.

I w zasadzie nie zrobiłam żadnego filmu. Jean-Luc się mną opiekował, mieszkaliśmy razem. Reżyser Michel Devill zapytał go, czy wystąpiłabym w filmie „Ce soir ou ja-mais”. Poszliśmy na spotkanie. Devill dał mi scenariusz i zapytał, czy jestem zainteresowana. Odpowiedziałam, że tak. A Jean-Luc powiedział: „Och, nie możesz tego zrobić, ble, ble...”. Był bardzo zazdrosny. W końcu wystąpiłam w filmie i Jean-Lucowi bardzo się podobał. Potem zapytał, czy chciałabym wystąpić w filmie „Kobieta jest kobietą”.

To ważny film w pani karierze.

Tak. Za rolę w nim zdobyłam nagrodę w Berlinie jako najmłodsza aktorka. Może gdybym nie zagrała u Jean-Luca, to nie zagrałabym już nigdzie.

Czym Godard różnił się od innych reżyserów?

Z innymi pracowało się łatwiej, ale bardzo lubiłam u niego grać. Dużo mnie nauczył. W tamtym czasie w większości filmów aktorzy siadali i rozmawiali. U Jean-Luca musieliśmy robić wiele rzeczy jednocześnie. Niektórzy uważali, że tylko chodzimy i mówimy, ale to było bardzo trudne. Kamery były wtedy inne i trudno było to nakręcić.

Filmy francuskiej nowej fali to filmy dla kinomanów, którzy chcą naśladować aktorów, ubierać się tak jak oni albo zatańczyć, jak pani w kawiarni w „Amatorskim gangu”.

Ćwiczyliśmy tę scenę przez trzy tygodnie w nocnym klubie. Sami Frey i Claude Brasseur, którzy grali drobnych gangsterów, nie potrafili tańczyć.

W filmie jest też scena, w której biegniecie przez Luwr.

Kręciliśmy to bez niczyjej zgody. Ochroniarze w filmie naprawdę nas gonią!

Ta scena została powtórzona w filmie „Marzyciele” Bertolucciego.

Nie sądzę, żeby kręcił to w Luwrze, a jeśli tak, to musiał zapłacić dużo pieniędzy. Dzisiaj za coś takiego można iść do więzienia.

Co było wyjątkowego w nowej fali?

Czuliśmy się wolni. To był też sposób myślenia i zachowania. Żyliśmy tak i nie potrafię tego wyjaśnić. Rossellini, Fellini, Hitchcock, Bergman oglądali nasze filmy i pisali o nich miłe rzeczy. Nie do końca rozumiałam ten sposób życia. Jean-Luc mógł wyjść po papierosy i wrócić po trzech tygodniach. Wtedy nie mieliśmy telefonów komórkowych. To było dla mnie trudne, bo zawsze byłam sama. Byliśmy razem tylko, kiedy kręciliśmy filmy. Mogłam nie mieć pieniędzy do życia.

Grała pani też w sztuce Bergmana.

Tak, w spektaklu „Po próbie”. Powiedział, że jeśli Anna Karina ma dostać rolę Racheli, to dobrze. On nigdy nie dawał zgody na wystawianie swoich sztuk, nawet Amerykanom. Nigdy go nie spotkałam, ale Jean-Luc tak.

Napisała pani trzy powieści, w Polsce nie zostały one wydane.

Pierwszą, kiedy byłam w Los Angeles na Boże Narodzenie. Zakochałam się w Dennisie Berrym. Zostałam tam dwa lata. Pomyślałam: „Nie mam nic do roboty”. Nazwałam ją „Złote miasto”. 500 stron na dużym, amerykańskim papierze. To kryminał napisany po francusku. W Paryżu wydawca byt zainteresowany, ale musiałam ją skrócić do 300 stron. Została wydana w 1983 roku. Napisałam drugą, która nosi tytuł „Nie możesz kupić słońca”. Jest inna. Wydana w 1988 roku. Miała bardzo dobre recenzje, więc napisałam trzecią „Na koniec losu”, którą wydano w 1998 roku. Opowiada o dwóch dziewczynkach, z których jedna została zgwałcona przez ojca, a druga spodziewa się dziecka z czarnym mężczyzną.

Skąd decyzja, aby po 35 latach ponownie stanąć za kamerą i nakręcić „Victorię”?

Kiedyś po koncercie w Bilbao moja producentka, Hejer Charf, powiedziała: „Mam bardzo mało pieniędzy, ale jeśli chcesz, możesz nakręcić w Kanadzie film drogi”. Cieszę się, że mogę go pokazać w Polsce. Znam filmy Żuławskiego, Wajdy i Polańskiego. Podobał mi się „Pianista”.

BK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz