23 kwietnia 2010

Wywiad z laureatem Studenckiego Festiwalu Piosenki

Studencki Festiwal Piosenki to nie taniec z gwiazdami

"Suplement", nr 2/2010

– Piosenka studencka i poetycka należą do różnych grup. Są utożsamiane, bo wykonawców piosenki poetyckiej wypromował Festiwal – mówi Łukasz Jemioła, nazywany bardem z Lublina, zwycięzca 45. Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie.


fot. Andrzej Banas

Kim właściwie jest bard?

Nie znam definicji, ale dla mnie słowo „bard” kojarzy się dziś ze słowami „gitara” i „poezja”, najlepiej własna. Bardowie piszą piosenki o sprawach ważnych z ich punktu widzenia, a słowa tych piosenek mają tu kluczowe znaczenie. Słowo jest ważniejsze od muzyki. Niektórzy śmieją się z bardów, ich prostoty muzycznej. Od razu dodam, że nie czuję się bardem w takim rozumieniu tego słowa. Staram się istnieć na styku kilku gatunków.

A piosenka autorska, literacka, studencka, poezja śpiewana – jak to odróżnić?

Myślę, że wszystkie wymienione typy należą do tej samej grupy. Może z wyjątkiem piosenki studenckiej, która jest u nas utożsamiana z poetycką z racji Studenckiego Festiwalu Piosenki, który wypromował wykonawców takiego właśnie stylu. Piosenka autorska najczęściej też jest literacką, a piosenka poetycka i literacka to chyba to samo. Nigdy nie lubiłem teoretycznych rozważań o muzyce, bo czy to ważne, jakie są wyznaczniki stylu? Ostatecznie chodzi przecież o to, czy piosenka się podoba, czy nie.

Jak zaczęła się twoja przygoda z piosenką?

Kiedy pierwszy raz usłyszałem The Beatles. Śpiewanie ich piosenek było naturalnym odruchem. Miałem wtedy 7 lat i uwielbiałem je. Teraz też je uwielbiam. Polem było wiele fascynacji, ale zaczęło się od winylowych płyt Beatlesów.

Jesteś samoukiem. Czy mógłbyś nazwać kogoś swoim mistrzem?

Nie mam mistrza ani gitarowego, ani wokalnego, ani tekstowego. Jest kilka osób, które cenię, ale „mistrz” to zbyt wielkie słowo. Jeśli miałbym przywołać kogoś, kogo chciałbym naśladować, to byliby to ogólnie muzycy ludowi. Nie chodzi mi o konkretny styl, a raczej o podejście do muzyki. Prostota wykonania, pokora, radość grania. Te cechy, które są moim zdaniem godne nazwania mistrzowskimi.

Wystąpiłeś w widowisku muzycznym Jana Kondraka „Pieśń z Pieśni”. Premiera odbyła się w grudniu 2009 r. w Lublinie. Co to za projekt?

Jest to widowisko bazujące na biblijnej „Pieśni nad Pieśniami”. Ciekawym zabiegiem jest odgrywanie postaci oblubienicy i oblubieńca przez kilkoro wokalistów. W przedsięwzięcie zaangażowani są zarówno tancerze, jak i muzycy, ale przede wszystkim młodzi lubelscy wokaliści. Jest to warte podkreślenia, ponieważ organizatorzy aktywizują młodych wykonawców, dają im szanse współpracy z zawodowymi muzykami i zaistnienia na scenie.

Blues, folklor, rock, przedwojenne piosenki. W jakim repertuarze właściwie gustujesz?

Dodałbym jeszcze kilka. Na przykład ostatnio zachwycam się suitami Bacha. Grałem też w zespole punkowym. Internet pozwala dziś na wszechstronność i byłoby głupotą z tego nie korzystać. Jednak, gdybym musiał zostać przy jednym stylu, to na pewno wybrałbym folklor. Głównie polski i amerykański.

Masz 25 lat, piszesz również własne piosenki. O jakich problemach może w nich opowiadać tak młoda osoba?

Lubię opisywać rzeczywiste sytuacje prostymi słowami. Nigdy nie rozumiałem poezji wysokich lotów. Na przykład, jeśli mam namyśli poranek, to wolę napisać „rano”, a nie „kiedy jutrzenka zbudziła rosę z kwiatów”. Nie napisałem wiele piosenek, może pięć, z tego trzy tłumaczenia tekstów angielskich. Nie mam w sobie poety.


Ukończyłeś studia politologiczne i dziennikarskie...

Wychowałem się na prowincji, więc nie zdawałem sobie sprawy z ogromu możliwości, jakie dają dziś uniwersytety. Dla nas, humanistów, istniała tylko politologia, prawo, socjologia, filozofia i kulturoznawstwo. Wybrałem ten, który był moim zdaniem dla mnie najlepszy.

Planujesz jednak zostać nauczycielem muzyki.

Zdaję sobie sprawę ze swoich umiejętności, więc myśl o studiach na akademii to raczej motywacja do pracy, a nie rzeczywisty cel. W Katowicach macie Akademię Muzyczną. To jedna z opcji.

Laureaci Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie nie robią już takich karier jak Ewa Demarczyk, Maryla Rodowicz, Marek Grechuta czy Grzegorz Turnau. Jak myślisz, z czego to wynika?

To zależy od wielu czynników. Na pewno od talentu, pomysłu na swoją twórczość i najzwyczajniej w świecie od szczęścia. Festiwal w Krakowie ma ponad 40-letnią tradycję. Wypromował kilka osób. Nie patrzę na ten festiwal jako na drogę do kariery. To mistrzostwa Polski dla każdego, kto pisze piosenki, a nie dla każdego, kto chce być w następnej serii tańca z gwiazdami. Pęd do kariery jest jednym z największych problemów dzisiejszej kultury. Takie festiwale pokazują, że można inaczej i w tym doszukuje się jego siły, a nie w liczbie wypromowanych gwiazd.

Mówisz, że nie czujesz się jeszcze na silach, aby wydać płytę, która obroni się po kilkudziesięciu latach. Gdzie więc można cię usłyszeć?

Występuję na różnych imprezach związanych z piosenką poetycką, autorską, kabaretową. Mam recital złożony z mieszanki piosenek przedwojennego kabaretu, miejskiego folkloru i własnych. Występuję też regularnie z grupą improwizacji teatralnej No Potatoes. Jestem tam odpowiedzialny za muzykę. Śpiewam w projekcie „Pieśń z Pieśni”, oraz z Jahiarem Azimem Iranim, Irańczykiem i wirtuozem santuru, czyli irańskich cymbałów. Planujemy projekt wokalny z nauczycielami śpiewu techniką Speech Level Singing. Poza tym sporadycznie występuję w moich ulubionych lubelskich pubach. Myślę, że to sporo.

Chciałbym pozdrowić moją siostrę Kamilę i jej córeczkę Zosię, które od niedawna mieszkają w Dąbrowie Górniczej.

BK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz