Utalentowana zielonogórzanka,
absolwentka krakowskiej PWST była dziś gościem Sylwii
Paszkowskiej.
fot. archiwum Sandry Staniszewskiej
Pochodzi z Zielonej Góry, jest świeżo
upieczoną absolwentką krakowskiej PWST, ma na koncie współpracę
z Krystianem Lupą i Mają Kleczewską, niedawno otrzymała nagrodę
na Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. Od kilku tygodni możemy
oglądać ją na dużym ekranie w filmie "Kamienie na szaniec" –
to jej pełnometrażowy debiut. Gościem programu "Przed hejnałem"
w Radiu Kraków była dziś aktorka Sandra Staniszewska.
– Zamieszanie wokół filmu było dla
nas zaskoczeniem – mówiła Staniszewska – co bardzo pomogło,
jeżeli chodzi o promocję. Nie spodziewaliśmy się takich tłumów,
to jest już pół miliona ludzi. Kontrowersje przez aktorów są
oczekiwane, bo to zachęci większą liczbę do przyjścia.
Aktorka opowiadała m.in. o scenach
miłosnych. – Bardzo stresowałam się w tych momentach. Długo
rozmawiałam z operatorem i z reżyserem, jak to ma wyglądać.
Zrobili to bardzo malarsko – mówiła. – To były trudne sceny ze
względu na strach, bo to pierwszy raz i trzeba się z tym zmierzyć.
Moja agencja aktorska zapewniła mi komfort. Było mało osób na
planie i nikt nie patrzył w monitor.
Najtrudniejszą dla niej sceną w
filmie była ta, w której znajduje w łazience Tadeusza, z
rewolwerem w ręku, który waha się i nie wie, czy popełnić
samobójstwo. – To współczesny temat – mówiła. – Całe
szczęście przez rozmowę udaje się z tego wyjść.
Zapewniała, że postać, którą
grała, nie jest prawdziwą Halą Glińską i nie starała się nią
być.
BK, MZ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz