"Gazeta Mysłowicka", nr 4/2014 (34)
30 kwietnia 2014
29 kwietnia 2014
Szlakiem krakowskich kopców
"Przed hejnałem", Radio Kraków, 29 kwietnia 2014
Przed nami weekend
majowy. Z tej okazji zachęcamy państwa do wycieczki i proponujemy
odwiedzenie kopców Krakowa - najlepiej pieszo lub na rowerze.
Widok z kopca Wandy
fot. BK
Czy kopiec Krakusa to miejsce pochówku
założyciela miasta? Czy kopiec Wandy to miejsce spoczynku jego
córki, wyłowionej z Wisły Wandy, która nie chciała Niemca? O
kopcach Krakowa, faktach i legendach z nimi związanymi, 29 kwietnia
Sylwia Paszkowska rozmawiała z miejskim przewodnikiem Stanisławem
Jarosem.
– Kopce ludzie sypali od zawsze i
wszędzie, to znaczy od młodszej epoki kamienia, 6-7 tys. lat temu.
Sypano je z różnych powodów, kultowych, pochówków wielkich
przywódców – mówił Jaros. – Sypano je również jako punkty
orientacyjne, obserwacyjne. Znamy je od tysięcy lat w Polsce,
Europie i na świecie.
Na ile to prawda, że kopce Krakusa i
Wandy to miejsce pochówku założyciela miasta i jego córki? Jak
mówił przewodnik należy traktować to, jak legendę. – Żadnych
pochówków tam nie stwierdzono – mówił.
Istnieje teoria łącząca powstanie
kopców Krakusa i Wandy z obecnością Celtów na obszarze
dzisiejszego Krakowa. – Chyba nie z Celtami. Musiałyby być
usypane 2 000-2 100 lat temu, a nie są. Kopiec Krakusa to VII, może
VIII w. – Stojąc na kopcu Krakusa 2 maja lub 10 sierpnia podobno
można zobaczyć słońce wschodzące nad kopcem Wandy, z kolei
stojąc na kopcu Wandy 6 lutego lub 4 listopada można zobaczyć
zachodzące słońce nad kopcem Krakusa. To przybliżone daty
celtyckich świąt. – Ponoć najpewniej jest to oglądać 21
czerwca. Stoimy na kopcu Krakusa, patrzymy, jest ładna pogoda i
słoneczko nam wschodzi nad kopcem Wandy. Mija ładny dzionek i
jesteśmy pod wieczór na kopcu Wandy, patrzymy, pięknie, słoneczko
nam zachodzi dokładnie nad kopcem Krakusa. Nie stwierdziłem tego,
chociaż dzisiaj to by było trudno, w związku z zabudową miasta
albo trzeba by mieć pomoce, przyrządy optyczne.
Jaros zgodził się, że największym
jest kopiec Piłsudskiego, a najbardziej znanym kopiec Kościuszki,
przy którym funkcjonuje muzeum z kilkoma wystawami. Od maja możliwe
będzie jego nocne zwiedzanie.
Gość mówił też o prawdopodobnym
kopcu na Wawelu obok nieistniejącego kościoła św. Michała.
Kopiec być może przestał istnieć w XVIII w. Przewodnik mówił
też o nieistniejącym kopcu Esterki na Łobzowie. Został zniszczony
podczas budowy boiska klubu Wawel w latach 50. Kim była Esterka? –
Opowieści, legendy i kronikarze chcą, żeby to była piękna dama,
Żydówka, w której nieprawdopodobnie kochał się król Kazimierz
Wielki – mówił Jaros. – Jedna z opowieści mówi, że kiedy
piękna Esterka dowiedziała się, że nie jest jedyną wybranką
króla, w rozpaczy miała skakać z okiem pałacyku do stawu. Utopiła
się. Pochowano ją. Zrozpaczony król postanowił upamiętnić tę
piękną damę usypaniem kopca. Trzeba wierzyć, że piękna była,
chociaż dziś trudno nam powiedzieć. Na pewno król miał dobry
gust.
Proponowana trasa
1. Kopiec Kościuszki, dojście od al.
Waszyngtona na Zwierzyńcu (przystanek Kopiec Kościuszki)
2. Kopiec Piłsudskiego w północnej
części Lasu Wolskiego na Zwierzyńcu (przystanek ZOO; pieszo ok. 5
km od kopca Kościuszki)
3. Kopiec Jana Pawła II, dojście od
ul. ks. Pawlickiego na Dębnikach (przystanek Kapelanka; pieszo ok. 3
km od kopca Piłsudskiego)
4. Kopiec Krakusa, dojście od ul.
Maryewskiego na Podgórzu (przystanki Cmentarz Podgórski lub
Powstańców Wielkopolskich; pieszo ok. 4 km od kopca Jana Pawła II)
5. Kopiec Wandy, dojście od ul.
Ujastek Mogilski na Nowej Hucie (przystanki Kopiec Wandy lub Fort
Mogiła; rowerem ok. 11 km od kopca Krakusa)
wydawca: BK
28 kwietnia 2014
Prof. Karol Modzelewski. Buntownik w imię ideałów
www.radiokrakow.pl, 28 kwietnia 2014
Wolność nasza jest chroma, jest słaba, narażona na zniszczenie – mówi dziś gorzko jeden z najbardziej znanych działaczy opozycji w PRL, mediewista prof. Karol Modzelewski. O walce sprzed lat i kulawej wolności po 1989 r. rozmawiała z nim Jolanta Drużyńska w programie „Koło kultury – dokument historyczny”.
Wręczenie Nagród Znaku i Hestii 23 kwietnia
fot. Klaudyna Schubert
Książka „Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca” prof. Karola Modzelewskiego to opowieść o burzliwej historii człowieka czynnie zaangażowanego w walkę z minionym systemem. Publikację doceniło jury Nagrody Znaku i Hestii im. ks. Józefa Tischnera i uhonorowało ją w kategorii publicystyki. Laureat odebrał nagrodę 23 kwietnia. Tego dnia był też gościem Radia Kraków.
Karol Modzelewski maturę zdał w Warszawie mając zaledwie 17 lat i w tym samym roku rozpoczął studia historyczne na Uniwersytecie Warszawskim (1954). Tam poznaje m.in. Jacka Kuronia, Andrzeja Garlickiego, Teresę Monasterską, z którymi angażuje się w studencki ruch rewizjonistyczny. Jest rok 1956. Na XX zjeździe KPZR I sekretarz Nikita Chruszczow wygłasza tajny referat „O kulcie jednostki i jego następstwach”, poddający Stalina i jego rządy miażdżącej krytyce, jako rządy terroru. – To był moment zwrotny dla całego mojego pokolenia – mówił w trakcie programu prof. Modzelewski. – Znaliśmy ten referat, bo bez problemu można było go kupić na bazarze Różyckiego.
– Jednak w 1957 r. wstąpił pan do PZPR. Dlaczego? – pytała Jolanta Drużyńska. – Zawsze tłumaczyłem, że Kuroń mi kazał – mówił profesor – a tak poważnie dlatego, bowiem uznaliśmy, że walka o odnowienie systemu rozegra się właśnie w partii. – Jak zaznaczył krytyka ówczesnego systemu mogła być prowadzona tylko w języku marksizmu i reżimowej propagandy.
– Do 1964 r. próbowaliśmy działać w obrębie legalnych struktur – mówił. W tym roku z Jackiem Kuroniem zostali usunięci z partii. W odpowiedzi wystosowali „List otwarty do Partii”, krytykując w nim linię polityczną PZPR. Krytyka spotkała się z ostrą reakcją władz. Zostali aresztowani i rok później skazani na 3,5 roku więzienia. Modzelewski warunkowe zwolnienie otrzymał w 1967 r., po 2 latach i 5 miesiącach pobytu w zakładzie karnym. W wyniku aresztowania skreślony został także ze studiów doktoranckich.
Komentując swoją pierwszą „wpadkę” prof. Modzelewski przytoczył anegdotę. Kiedy po raz pierwszy zatrzymała ich bezpieka w listopadzie 1964 r., starszy funkcjonariusz powiedział mu wówczas: „Panie Modzelewski, taką konspirację to wziąć i o dupę potłuc”. – Nauczyliśmy się, że trzeba działać inaczej – mówił profesor.
W trakcie programu Jolanta Drużyńska i prof. Karol Modzelewski rozmawiali także o mało znanej rewolucyjnej działalności słynnego późniejszego reformatora teatru Jerzego Grotowskiego, także o pobycie Modzelewskiego we Włoszech, podczas którego naocznie przekonał się, jak działa system wielopartyjny w demokratycznym państwie.
Kolejnym ważnym wątkiem poruszonym w rozmowie były wydarzenia z marca 1968 r. i drugie aresztowanie Modzelewskiego. Ponownie został skazany wtedy na karę 3,5 roku więzienia, które opuścił w 1971 r.
Pierwsza połowa lat 70., „mała gierkowska stabilizacja”, to czas, który Modzelewski poświęca na prace naukową w Instytucie Historii Kultury Materialnej PAN we Wrocławiu (1972-1983). Choć protestuje ponownie po wydarzeniach 1976 r. pisząc m.in. list otwarty do I sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka, nie związuje się ze zorganizowaną opozycją: powstałym w 1976 r. Komitetem Obrony Robotników czy Ruchem Obrony Praw Człowieka i Obywatela. O swoich ówczesnych poglądach mówił w programie: – System był całością międzynarodową, imperialną strukturą i nie można go było w Polsce czy w Czechosłowacji obalić, ponieważ wywoływał reakcję imperium. Przestałem wierzyć, że łatwo może dość do rewolucji. – Jak mówił uznał wtedy, że dojście Gierka do władzy, wraz z jego zmianą stosunku do żądań robotniczych, nie jest najgorsze.
W 1980 r., podczas rozmów strajkujących z komisją rządową w Stoczni Gdańskiej, Modzelewski próbuje nawiązać kontakt z ekspertami strajkujących. Z racji dwukrotnego wyroku, co mogło zaszkodzić wizerunkowi przedstawicieli strajkujących, nie jest przez nich przyjęty do grona doradców. Bierze jednak czynny udział w powstaniu wolnych związków zawodowych we Wrocławiu, a potem na szczeblu centralnym NSZZ, którego nazwy „Solidarność” był pomysłodawcą.
13 grudnia zostaje internowany, a w 1982 r. wraz z grupą 10 innych działaczy aresztowany (będąc w obozie internowanych) pod zarzutem próby obalenia ustroju PRL. Zwolniony został na mocy amnestii dopiero w 1984 r.
Po transformacji ustrojowej (czerwiec 1989 r.) sprawował mandat senatora I kadencji, wybrany z ramienia Komitetu Obywatelskiego (1989-1991). Na początku lat 90. współtworzył Solidarność Pracy, a następnie Unię Pracy. – Wolność po 1989 r., choć tak dla mnie ważna, to wolność bez braterstwa i równości – mówił. – Środowisko robotnicze jest najbardziej poszkodowane przez transformację.
Gość mówił o zbyt szybko przeprowadzonej reformie i „Solidarności” z 1980 r. – Plan Balcerowicza powiódł się tylko dlatego, że nie było już tamtej „Solidarności”. Mit pierwszej „Solidarności” przeżył się – dodał na zakończenie profesor. – Pod osłoną tego mitu zrobiono brutalną reformę, której skutkiem okazało się wyrzucenie poza nawias twórców tamtej społecznej solidarności.
W 1998 r. Karol Modzelewski, wraz z Jackiem Kuroniem, został odznaczony Orderem Orła Białego.
Listy do redakcji:
Mam 45 lat. Słuchałem audycji i po raz pierwszy dotarło do mnie, dlaczego jest tyle buntu i niezrozumienia dla wielkich przecież osiągnięć polskiej transformacji. Szanując ją zgadzam się z p. Modzelewskim. Tylko co dalej należy w Polsce zrobić, żeby zabliźnić te bolesne podziały?
Radek
Wypowiedź K. Modzelewskiego była spokojna i wyważona. Głos przypominał nieco inną znaną postać.
Ode mnie 2 krótkie stwierdzenia (znam omawiane czasy):
– punkt widzenia zależy od punktu „siedzenia”; stąd tak wiele różnych opinii; dobrze, że jest jeszcze komu ująć się za tych pokrzywdzonych przez 2 epoki,
– smutne jest, iż dla dzisiejszego pokolenia brakuje wzorców; tzw. kombatanci często okładają się nawzajem błotem, pomówieniami i z ich ofiary pozostaje chaos.
Bogdan
Tyle prawdziwej Historii w godzinę. Jestem pod wrażeniem.
Józef
JD, BK
Wolność nasza jest chroma, jest słaba, narażona na zniszczenie – mówi dziś gorzko jeden z najbardziej znanych działaczy opozycji w PRL, mediewista prof. Karol Modzelewski. O walce sprzed lat i kulawej wolności po 1989 r. rozmawiała z nim Jolanta Drużyńska w programie „Koło kultury – dokument historyczny”.
Wręczenie Nagród Znaku i Hestii 23 kwietnia
fot. Klaudyna Schubert
Książka „Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca” prof. Karola Modzelewskiego to opowieść o burzliwej historii człowieka czynnie zaangażowanego w walkę z minionym systemem. Publikację doceniło jury Nagrody Znaku i Hestii im. ks. Józefa Tischnera i uhonorowało ją w kategorii publicystyki. Laureat odebrał nagrodę 23 kwietnia. Tego dnia był też gościem Radia Kraków.
Karol Modzelewski maturę zdał w Warszawie mając zaledwie 17 lat i w tym samym roku rozpoczął studia historyczne na Uniwersytecie Warszawskim (1954). Tam poznaje m.in. Jacka Kuronia, Andrzeja Garlickiego, Teresę Monasterską, z którymi angażuje się w studencki ruch rewizjonistyczny. Jest rok 1956. Na XX zjeździe KPZR I sekretarz Nikita Chruszczow wygłasza tajny referat „O kulcie jednostki i jego następstwach”, poddający Stalina i jego rządy miażdżącej krytyce, jako rządy terroru. – To był moment zwrotny dla całego mojego pokolenia – mówił w trakcie programu prof. Modzelewski. – Znaliśmy ten referat, bo bez problemu można było go kupić na bazarze Różyckiego.
– Jednak w 1957 r. wstąpił pan do PZPR. Dlaczego? – pytała Jolanta Drużyńska. – Zawsze tłumaczyłem, że Kuroń mi kazał – mówił profesor – a tak poważnie dlatego, bowiem uznaliśmy, że walka o odnowienie systemu rozegra się właśnie w partii. – Jak zaznaczył krytyka ówczesnego systemu mogła być prowadzona tylko w języku marksizmu i reżimowej propagandy.
– Do 1964 r. próbowaliśmy działać w obrębie legalnych struktur – mówił. W tym roku z Jackiem Kuroniem zostali usunięci z partii. W odpowiedzi wystosowali „List otwarty do Partii”, krytykując w nim linię polityczną PZPR. Krytyka spotkała się z ostrą reakcją władz. Zostali aresztowani i rok później skazani na 3,5 roku więzienia. Modzelewski warunkowe zwolnienie otrzymał w 1967 r., po 2 latach i 5 miesiącach pobytu w zakładzie karnym. W wyniku aresztowania skreślony został także ze studiów doktoranckich.
Komentując swoją pierwszą „wpadkę” prof. Modzelewski przytoczył anegdotę. Kiedy po raz pierwszy zatrzymała ich bezpieka w listopadzie 1964 r., starszy funkcjonariusz powiedział mu wówczas: „Panie Modzelewski, taką konspirację to wziąć i o dupę potłuc”. – Nauczyliśmy się, że trzeba działać inaczej – mówił profesor.
W trakcie programu Jolanta Drużyńska i prof. Karol Modzelewski rozmawiali także o mało znanej rewolucyjnej działalności słynnego późniejszego reformatora teatru Jerzego Grotowskiego, także o pobycie Modzelewskiego we Włoszech, podczas którego naocznie przekonał się, jak działa system wielopartyjny w demokratycznym państwie.
Kolejnym ważnym wątkiem poruszonym w rozmowie były wydarzenia z marca 1968 r. i drugie aresztowanie Modzelewskiego. Ponownie został skazany wtedy na karę 3,5 roku więzienia, które opuścił w 1971 r.
Pierwsza połowa lat 70., „mała gierkowska stabilizacja”, to czas, który Modzelewski poświęca na prace naukową w Instytucie Historii Kultury Materialnej PAN we Wrocławiu (1972-1983). Choć protestuje ponownie po wydarzeniach 1976 r. pisząc m.in. list otwarty do I sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka, nie związuje się ze zorganizowaną opozycją: powstałym w 1976 r. Komitetem Obrony Robotników czy Ruchem Obrony Praw Człowieka i Obywatela. O swoich ówczesnych poglądach mówił w programie: – System był całością międzynarodową, imperialną strukturą i nie można go było w Polsce czy w Czechosłowacji obalić, ponieważ wywoływał reakcję imperium. Przestałem wierzyć, że łatwo może dość do rewolucji. – Jak mówił uznał wtedy, że dojście Gierka do władzy, wraz z jego zmianą stosunku do żądań robotniczych, nie jest najgorsze.
W 1980 r., podczas rozmów strajkujących z komisją rządową w Stoczni Gdańskiej, Modzelewski próbuje nawiązać kontakt z ekspertami strajkujących. Z racji dwukrotnego wyroku, co mogło zaszkodzić wizerunkowi przedstawicieli strajkujących, nie jest przez nich przyjęty do grona doradców. Bierze jednak czynny udział w powstaniu wolnych związków zawodowych we Wrocławiu, a potem na szczeblu centralnym NSZZ, którego nazwy „Solidarność” był pomysłodawcą.
13 grudnia zostaje internowany, a w 1982 r. wraz z grupą 10 innych działaczy aresztowany (będąc w obozie internowanych) pod zarzutem próby obalenia ustroju PRL. Zwolniony został na mocy amnestii dopiero w 1984 r.
Po transformacji ustrojowej (czerwiec 1989 r.) sprawował mandat senatora I kadencji, wybrany z ramienia Komitetu Obywatelskiego (1989-1991). Na początku lat 90. współtworzył Solidarność Pracy, a następnie Unię Pracy. – Wolność po 1989 r., choć tak dla mnie ważna, to wolność bez braterstwa i równości – mówił. – Środowisko robotnicze jest najbardziej poszkodowane przez transformację.
Gość mówił o zbyt szybko przeprowadzonej reformie i „Solidarności” z 1980 r. – Plan Balcerowicza powiódł się tylko dlatego, że nie było już tamtej „Solidarności”. Mit pierwszej „Solidarności” przeżył się – dodał na zakończenie profesor. – Pod osłoną tego mitu zrobiono brutalną reformę, której skutkiem okazało się wyrzucenie poza nawias twórców tamtej społecznej solidarności.
W 1998 r. Karol Modzelewski, wraz z Jackiem Kuroniem, został odznaczony Orderem Orła Białego.
Listy do redakcji:
Mam 45 lat. Słuchałem audycji i po raz pierwszy dotarło do mnie, dlaczego jest tyle buntu i niezrozumienia dla wielkich przecież osiągnięć polskiej transformacji. Szanując ją zgadzam się z p. Modzelewskim. Tylko co dalej należy w Polsce zrobić, żeby zabliźnić te bolesne podziały?
Radek
Wypowiedź K. Modzelewskiego była spokojna i wyważona. Głos przypominał nieco inną znaną postać.
Ode mnie 2 krótkie stwierdzenia (znam omawiane czasy):
– punkt widzenia zależy od punktu „siedzenia”; stąd tak wiele różnych opinii; dobrze, że jest jeszcze komu ująć się za tych pokrzywdzonych przez 2 epoki,
– smutne jest, iż dla dzisiejszego pokolenia brakuje wzorców; tzw. kombatanci często okładają się nawzajem błotem, pomówieniami i z ich ofiary pozostaje chaos.
Bogdan
Tyle prawdziwej Historii w godzinę. Jestem pod wrażeniem.
Józef
JD, BK
26 kwietnia 2014
Magdalena Piekorz gościem programu "Przed hejnałem"
www.radiokrakow.pl, 25 kwietnia 2014
Reżyser filmowy i teatralny, scenarzysta. Na jej stronie internetowej możemy przeczytać słowa Ewy Lewandowskiej: "Podziwiam upór dzieci w niekończących się próbach wstawania". Wybór tego cytatu bardzo wiele mówi o naszym dzisiejszym gościu. Właściwie każdy projekt, który realizuje, okazuje się sukcesem, ale ten sukces nie przychodzi łatwo. Jest efektem talentu, ale także ciężkiej pracy i walki o jego realizację.
fot. archiwum Magdaleny Piekorz
Reżyser filmowy i teatralny, scenarzysta. Na jej stronie internetowej możemy przeczytać słowa Ewy Lewandowskiej: "Podziwiam upór dzieci w niekończących się próbach wstawania". Wybór tego cytatu bardzo wiele mówi o naszym dzisiejszym gościu. Właściwie każdy projekt, który realizuje, okazuje się sukcesem, ale ten sukces nie przychodzi łatwo. Jest efektem talentu, ale także ciężkiej pracy i walki o jego realizację.
fot. archiwum Magdaleny Piekorz
Marzyła o aktorstwie, niestety nie
udało jej się dostać do szkoły teatralnej. Skończyła więc
reżyserię – filmową. Debiutowała w 1997 r. kontrowersyjnym
dokumentem "Dziewczyny z Szymanowa" przedstawiającym
historię i wpółczesność Liceum Sióstr Niepokalanek w
Szymanowie. Jeszcze głośniejszy okazał się jej debiut fabularny,
film "Pręgi", który w 2004 r. brawurowo rozbił bank z
nagrodami w polskim kinie. Ale później przychodzi cisza. Kolejny
film fabularny udaje się zrealizować dopiero 4 lata później. To
"Senność". A potem znów cisza albo, jak żartuje sama
Piekorz, senność, choć tak naprawdę przez wszystkie te lata
intensywnie pracuje w teatrze, realizuje kolejne dokumenty i wykłada
reżyserię. Na szczęście w 2013 r. znowu wraca na plan filmowy i w
10 lat po debiucie fabularnym kończy pracę nad kolejnym obrazem -
to "Zbliżenia". W programie "Przed hejnałem"
Radia Kraków 25 kwietnia więc zbliżenia. Z Magdaleną Piekorz w roli głównej.
Piekorz mówiła m.in. o męskim
świecie filmu. - Chciałam robić film "Jestem bogiem", bo
wychowałam się w dzielnicy Katowice-Bogucice, gdzie mieszkał
główny bohater filmu i lider zespołu Paktofonika. Wydawało mi
się, że czuję klimat, bardzo dobrze znam te czasy i tragiczną
historię jego życia, bo mieszkałam w pobliżu. Nie dostałam tego
projektu i z tego, co wiem, jednym z argumentów było, że jest to
męskie kino, które miałby robić kobieta.
– Teraz robię film o relacji matki i córki, z tym, że są to już dorosłe kobiety, ponieważ córka jest 37-letnią kobietą, artystką i przez długi czas mieszkała z mamą w jednym domu, późno poznaje swojego męża. To sprawia, że trudno jest jej się odnaleźć w nowej sytuacji, czyli miłości jest tak dużo, że się wylewa. Pewnie ta sytuacja powoduje, że bohaterkom nie jest łatwo – mówiła Piekorz.
– Teraz robię film o relacji matki i córki, z tym, że są to już dorosłe kobiety, ponieważ córka jest 37-letnią kobietą, artystką i przez długi czas mieszkała z mamą w jednym domu, późno poznaje swojego męża. To sprawia, że trudno jest jej się odnaleźć w nowej sytuacji, czyli miłości jest tak dużo, że się wylewa. Pewnie ta sytuacja powoduje, że bohaterkom nie jest łatwo – mówiła Piekorz.
Kiedy premiera "Zbliżeń"? - Pewnie w październiku lub w listopadzie.
To decyzja dystrybutora - mówiła reżyser.
BK, SP
Cohousing. Wspólne budowanie i mieszkanie
"Przed hejnałem", Radio Kraków, 22 kwietnia 2014
Mieszkanie w kameralnej wspólnocie
zaufanych osób, która m.in. sama projektuje i buduje sobie domy i
wyznacza pomieszczenia wspólne. Czy przyjmie się w Krakowie?
Duńska realizacja osiedla typu cohousing
fot. Nowoczesne wspólnoty
"Naszym marzeniem jest dom ze
słomianych bali, z zielonym dachem, nie dalej niż jakieś 10 km od
rynku w Krakowie (...). Chcielibyśmy, żeby zamieszkało tu ze 20-25
rodzin. Bardzo wstępnie zakładamy średnią wielkość domu na
(...) 80 m2 i do tego 500 m2 przestrzeni
wspólnej. (...) Ale to wszystko wstępna wizja" – podają
członkowie Cohabitat, grupy mającej na celu utworzenie w Krakowie
kameralnej wspólnoty mieszkaniowej. O cohousingu Sylwia Paszkowska
22 kwietnia rozmawiała z Anną Wolską, jedną z inicjatorek
krakowskiego przedsięwzięcia.
- Cohousing to przypadek, kiedy grupa
ludzi spotyka się w celu zbudowania swojego miejsca zamieszkania w
taki sposób, aby posiadać prywatną część i współpodzielać
przestrzenie, z których wszyscy mogą korzystać na równych
prawach, dzieci mają się gdzie bawić, mamy miejsce, gdzie można
trzymać wózki i rowery, jest pralnia, gdzie można prać, zamiast
posiadać pralkę w domu i co najważniejsze grupa sama zarządza
przestrzenią - mówiła Wolska.
Wolska przywiozła tę ideę z Anglii i
Stanów Zjednoczonych. Wraz z mężem planuje, aby takie miejsce
powstało w Krakowie. - Jesteśmy po czterech spotkaniach z grupą,
która jest zainteresowana - mówiła. - Jesteśmy na etapie
wypracowywania założeń.
Życie we wspólnocie wiąże się z
konfliktami. - To mogą być konflikty o to, na co wydać wspólne
pieniądze - mówił gość. - Grupy od początku pracują nad tym,
jak rozwiązywać konflikty.
Idea cohousingu podoba się Wolskiej
m.in. z trzech powodów: jest codzienny kontakt między mieszkańcami,
dzieci są bezpiecznie, bo przebywają wśród zaufanych ludzi, uczą
się współpracy w grupie i każdy mieszkaniec może liczyć na
wsparcie drugiego, co zapewnia poczucie bezpieczeństwa.
Planowana wspólnota będzie mogła się
rozrastać. Jak mówi Wolska ograniczeniem będą granice działki.
Jakie są koszty? Wolska nie ukrywa, że
część osób zainteresowanych musi wziąć kredyty. Od członków
wspólnoty inicjatorzy oczekują wkładu własnego, bo w takim
momencie zainteresowani czują się zobowiązani. Zdaniem gościa
Sylwii Paszkowskiej to nie jest tani sposób mieszkania - budowanie
jest tańsze, bo odchodzą koszty deweloperów, ale koszty utrzymania
przestrzeni wspólnej są duże.
Inicjatorzy mają nadzieję, że budowa
osiedla w Krakowie rozpocznie się za 2 lata. Jak mówił gość
„Przed hejnałem”: - To nie jest sposób życia dla każdego.
wydawca: BK
25 kwietnia 2014
Wyrzucanie jedzenia. Etyka, ekonomia, ekologia
"Przed hejnałem", Radio Kraków, 17 kwietnia 2014
9 mln ton – tyle jedzenia Polacy marnują każdego roku. 13% uczniów przynajmniej raz w tygodniu wyrzuca w szkole przygotowane przez rodziców kanapki.
fot. freeimages
Instytut MillwardBrown w ramach programu Tesco dla szkół przeprowadził badanie „Talent do niemarnowania”. O jego wynikach Sylwia Paszkowska rozmawiała dzisiaj z Beatą Ciepłą, przewodniczącą Banku Żywności w Krakowie i Martą Marczuk-Komiszke z Tesco Polska, odpowiedzialną za program Tesco dla szkół.
Jak wynika z badania 69% dzieci z Małopolski marnuje żywność, bo nie lubi posiłków, które przygotowują rodzice. Najmłodsi wolą słodycze i chipsy ze szkolnego sklepiku. – Badanie pokazuje, jak problem marnowania żywności styka się z problemem zdrowego odżywiania – mówiła Marczuk-Komiszke.
– Dzieci nie lubią przygotowywanych posiłków. To wynika z braku rozmów z dziećmi – mówiła Marczuk-Komiszke i dodała, że przez to jedzenie może być przez rodziców źle dobrane do przebiegu dnia, jaki dziecko czeka. Gość mówił też o przyzwyczajaniu dzieci do jedzenia, którego nie lubią. – Eksperci, z którymi konsultowaliśmy nasze badania, wskazują, że najlepsza jest metoda małych kroczków, czyli nie należy dziecku od razu podawać dużej porcji np. warzyw, ale małymi porcjami, co jakiś czas, próbować przemycić mały element, sprawdzić, czy dziecku smakuje. Jeśli nie smakuje mu brokuł, może posmakuje mu ogórek albo pomidory.
Bank Żywności przeprowadza z kolei badania dotyczące marnowania żywności wśród dorosłych. W ubiegłym roku na pierwszym miejscu wśród produktów wyrzucanych do kosza było pieczywo. W 2014 r. na pierwsze miejsce wysunęły się wędliny. – 40% Polaków przyznaje się, że zdarza im się wyrzucać żywność – mówiła Ciepła.
Jak powinniśmy robić zakupy, aby nie marnować żywności? Przewodnicząca krakowskiego Banku proponowała dobre planowanie: Zastanówmy się, co chcemy kupić. Zaplanujmy sobie menu na najbliższe dni czy tydzień. Zróbmy listę zakupów. Nie dajmy się skusić promocjom. Sprawdźmy termin przydatności do spożycia. Jeśli termin pokaże, że istnieje ryzyko, że nie zdążymy wykorzystać produktów, bardziej opłaci się kupić tyle, ile potrzebujemy. Jak zaznaczył gość problemem jest też właściwe przechowywanie, aby żywność się nie psuła.
Kilka lat temu głośny był przypadek piekarza z Legnicy, który zbankrutował, bo oddawał za darmo chleb potrzebującym, a później musiał zapłacić od tego podatek. W 2011 r. został uznany winnym oszustwa podatkowego za 2003 r. Ten obowiązek podatkowy zniesiony został dla producentów w 2009 r., dla dystrybutorów 2013 r. Jak mówiła Ciepła: – Dzięki zmianom w ustawie każdy przedsiębiorca może teraz przekazać żywność organizacji pożytku publicznego, która wykorzysta je na cele dobroczynne. – Misją Banku Żywności jest przeciwdziałanie marnowaniu żywności i wykorzystanie jej, aby udzielić pomocy osobom potrzebującym. – Tę kwestię realizujemy na co dzień głównie z producentami i dystrybutorami. Bank w Krakowie działa na terenie województwa małopolskiego i w skali roku przekazujemy potrzebującym ok. 4 tys. ton żywności – mówiła przewodnicząca.
http://www.radiokrakow.pl/audycje/przed-hejnalem/wyrzucanie-jedzenia-etyka-ekonomia-ekologia
wydawca: BK
9 mln ton – tyle jedzenia Polacy marnują każdego roku. 13% uczniów przynajmniej raz w tygodniu wyrzuca w szkole przygotowane przez rodziców kanapki.
fot. freeimages
Instytut MillwardBrown w ramach programu Tesco dla szkół przeprowadził badanie „Talent do niemarnowania”. O jego wynikach Sylwia Paszkowska rozmawiała dzisiaj z Beatą Ciepłą, przewodniczącą Banku Żywności w Krakowie i Martą Marczuk-Komiszke z Tesco Polska, odpowiedzialną za program Tesco dla szkół.
Jak wynika z badania 69% dzieci z Małopolski marnuje żywność, bo nie lubi posiłków, które przygotowują rodzice. Najmłodsi wolą słodycze i chipsy ze szkolnego sklepiku. – Badanie pokazuje, jak problem marnowania żywności styka się z problemem zdrowego odżywiania – mówiła Marczuk-Komiszke.
– Dzieci nie lubią przygotowywanych posiłków. To wynika z braku rozmów z dziećmi – mówiła Marczuk-Komiszke i dodała, że przez to jedzenie może być przez rodziców źle dobrane do przebiegu dnia, jaki dziecko czeka. Gość mówił też o przyzwyczajaniu dzieci do jedzenia, którego nie lubią. – Eksperci, z którymi konsultowaliśmy nasze badania, wskazują, że najlepsza jest metoda małych kroczków, czyli nie należy dziecku od razu podawać dużej porcji np. warzyw, ale małymi porcjami, co jakiś czas, próbować przemycić mały element, sprawdzić, czy dziecku smakuje. Jeśli nie smakuje mu brokuł, może posmakuje mu ogórek albo pomidory.
Bank Żywności przeprowadza z kolei badania dotyczące marnowania żywności wśród dorosłych. W ubiegłym roku na pierwszym miejscu wśród produktów wyrzucanych do kosza było pieczywo. W 2014 r. na pierwsze miejsce wysunęły się wędliny. – 40% Polaków przyznaje się, że zdarza im się wyrzucać żywność – mówiła Ciepła.
Jak powinniśmy robić zakupy, aby nie marnować żywności? Przewodnicząca krakowskiego Banku proponowała dobre planowanie: Zastanówmy się, co chcemy kupić. Zaplanujmy sobie menu na najbliższe dni czy tydzień. Zróbmy listę zakupów. Nie dajmy się skusić promocjom. Sprawdźmy termin przydatności do spożycia. Jeśli termin pokaże, że istnieje ryzyko, że nie zdążymy wykorzystać produktów, bardziej opłaci się kupić tyle, ile potrzebujemy. Jak zaznaczył gość problemem jest też właściwe przechowywanie, aby żywność się nie psuła.
Kilka lat temu głośny był przypadek piekarza z Legnicy, który zbankrutował, bo oddawał za darmo chleb potrzebującym, a później musiał zapłacić od tego podatek. W 2011 r. został uznany winnym oszustwa podatkowego za 2003 r. Ten obowiązek podatkowy zniesiony został dla producentów w 2009 r., dla dystrybutorów 2013 r. Jak mówiła Ciepła: – Dzięki zmianom w ustawie każdy przedsiębiorca może teraz przekazać żywność organizacji pożytku publicznego, która wykorzysta je na cele dobroczynne. – Misją Banku Żywności jest przeciwdziałanie marnowaniu żywności i wykorzystanie jej, aby udzielić pomocy osobom potrzebującym. – Tę kwestię realizujemy na co dzień głównie z producentami i dystrybutorami. Bank w Krakowie działa na terenie województwa małopolskiego i w skali roku przekazujemy potrzebującym ok. 4 tys. ton żywności – mówiła przewodnicząca.
http://www.radiokrakow.pl/audycje/przed-hejnalem/wyrzucanie-jedzenia-etyka-ekonomia-ekologia
wydawca: BK
23 kwietnia 2014
"Dźwięki pracy". Szwedzki projekt, w który włączyło się krakowskie Muzeum Inżynierii Miejskiej
"Przed hejnałem", Radio Kraków, 16 kwietnia 2014
Muzeum Inżynierii Miejskiej bierze udział w projekcie "Dźwięki
pracy".
Fragment ekspozycji "Tramwaje na Wawrzyńca"
fot. P. Czachor, MIMK
Jak brzmi prasa
drukarska, stary tramwaj lub maszyny do produkcji zapałek? Szwedzkie
Muzeum Pracy zainicjowało projekt "Dźwięki pracy",
którego celem jest rejestracja odgłosów pracy najróżniejszych
urządzeń i maszyn. W projekt włączyło się krakowskie Muzeum
Inżynierii Miejskiej. O „akustycznej duszy” urządzeń i maszyn
Sylwia Paszkowska rozmawiała z Moniką Widzicką, pracownikiem
muzeum i koordynatorem projektu.
– Dźwięki
przemijają, nie tylko w skali stulecia, ale ostatnich
kilkudziesięciu, kilkunastu lat. Jednym z dźwięków, które
współcześnie ciężko usłyszeć, a który pamiętam z
dzieciństwa, jest odgłos przewijania kasety magnetofonowej –
mówiła Widzicka.
Projekt
zapoczątkowany został w 2013 r. Bierze w nim udział sześć
placówek – w Słowenii, Niemczech, Finlandii, Belgii, Szwecji i
Polsce.
Krakowskie Muzeum,
po okresie przygotowawczym, rozpoczyna nagrania. W pierwszej
kolejności zarejestruje dźwięki urządzeń ze swoich zbiorów. W
planach jest też nagranie krakowskich tramwajów i urządzeń Muzeum Włókiennictwa w Łodzi.
Projekt ma m.in. na
celu nawiązanie współpracy ze szkołami. Jak mówi koordynator
chodzi o pomoc w edukacji historycznej, ponieważ kiedy uczeń
posłucha dźwięku, lepiej wyobrazi sobie rzeczywistość, o której
się uczy.
– Naszym zadaniem
jest nagranie co najmniej 600 dźwięków pracy, opracowanie tych
dźwięków, zrobienie zdjęć, przygotowanie filmów, które
obrazują, jak urządzenie pracuje i sporządzenie opisu – mówiła
Widzicka.
Nagrane dźwięki
zamieszczane są w internecie. Działa już strona
www.workwithsounds.eu, na której można odsłuchać już 22
zagraniczne nagrania z planowanych 600 ze wszystkich placówek.
Rejestracja potrwa do 2015 r.
wydawca: BK
20 kwietnia 2014
Ks. Władysław Gurgacz. Kapelan żołnierzy wyklętych
www.radiokrakow.pl, 18 kwietnia 2014
Oddział nazywano bandą, konfiskatę rabunkiem, a działalność niepodległościową przedstawiano jako czysto kryminalną. 65 lat temu komunistyczne władze Polski skazały na karę śmierci 35-letniego ks. Władysława Gurgacza, kapelana żołnierzy wyklętych. Wyrok wykonano strzałem katyńskim w tył głowy w więzieniu przy ul. Montelupich.
fot. archiwum RK
2 kwietnia minęła 100. rocznica urodzin jezuity. 16 kwietnia gośćmi Jolanty Drużyńskiej byli autorzy książek o ks. Gurgaczu Filip Musiał i Dawid Golik, krakowscy historycy związani z IPN. Okazją do spotkania było też ukazanie się ich książki „Władysław Gurgacz. Jezuita wyklęty”.
– Jest jedną z kilku wyjątkowych postaci, które nadają się na to, aby pełnić rolę swoistego symbolu tego powojennego oporu – mówił Filip Musiał.
Do rozpowszechnienia informacji o ks. Gurgaczu i jego działalności na Sądecczyźnie w oddziale niepodległościowym przyczynił się ks. Stanisław Szymański, który w latach 70. napisał funkcjonującą w obiegu zakonu jezuitów książkę na jego temat. Potem historię ks. Gurgacza i jego towarzyszy opisała krakowska badaczka podziemia niepodległościowego, z zawodu muzyk, Danuta Suchorowska wydając za czasów PRL w drugim obiegu książki „Gurgacz. Popiełuszko dni stalinowskich” i „Postawcie mi krzyż brzozowy”.
Ks. Gurgacz urodził się w 1914 r. w Jabłonicy Polskiej. W wieku 17 lat wstąpił do nowicjatu księży jezuitów w Starej Wsi. W 1937 r. zamieszkał w Krakowie, w którym rozpoczął studia filozoficzne. W Wielki Piątek w kwietniu 1939 r. złożył na Jasnej Górze akt całkowitej ofiary za ojczyznę w potrzebie. Deklarował wówczas: „Za grzechy ojczyzny mojej, tak za winy narodu całego, jako też i jego wodzów przepraszam cię Panie i błagam zarazem gorąco, byś przyjąć raczył jako zadośćuczynienie całkowitą ofiarę z życia mego”. Trzy lata później, także na Jasnej Górze, przyjął święcenia kapłańskie. W 1945 r. znalazł się w Gorlicach, w których został duszpasterzem w miejscowym szpitalu.
O postawie jezuity podczas wojny mówił Dawid Golik: – Ks. Gurgacz nie tylko starał się bronić ojczyznę własną postawą, naukami, ale po jej zakończeniu dostrzegał, że ta niepodległość to nie jest niepodległość, o którą Polakom chodziło. – W 1947 r. jezuita, przeniesiony wcześniej do Krynicy, zetknął się z działaczami podziemia niepodległościowego, m.in. ze Stanisławem Pióro, przywódcą i jednym z twórców Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowców działającej na Sądecczyźnie. Ks. Gurgacz, mimo zakazu władz zakonnych, przystępuje do oddziału chcąc wspierać duchowo działających w coraz trudniejszych warunkach, ściganym przez bezpiekę konspiratorom, tak by ich partyzanckie działania zgodne były z etyką chrześcijańską. Kontrowersyjna decyzja jezuitów odcinająca się od niepodległościowej działalności współbrata – jak podkreślali goście programu – była fikcyjna i miała na celu uchronienie zakonu od represji ze strony rządzących Polską.
Władza i podziemie wzajemnie się infiltrowały. Jeszcze w 1945 r., po decyzji komendanta głównego AK gen. Leopolda Okulickiego o rozwiązaniu Armii Krajowej, dowodzący okręgiem AK Kraków płk Przemysław Nakoniecznikoff przekazał demobilizowanym podkomendnym szczegółowe wskazówki postępowania, pośród których znalazły się także i takie: „Wstępować do wszelkiego rodzaju urzędów, aby utrudnić rządy szumowin, a w odpowiednim momencie opanować sytuację”. W punkcie siódmym instrukcji czytamy natomiast: „Wstępować do polskiej władzy bezpieczeństwa »milicja« i »urzędy bezpieczeństwa«”. Być może właśnie dlatego w UB znalazł się Józef Kuraś, późniejszy dowódca najsłynniejszego oddziału niepodległościowego działającego na Podhalu.
O konfidentach działających w szeregach podziemia mówiła w programie prowadząca Jolanta Drużyńska: – Być może wielu uratowałoby życie, gdyby nie agenci bezpieki, jak np. Janina Mendel, która donosiła na żołnierzy ugrupowania, w którym działał ks. Gurgacz. – To osoba, która doprowadza do wsypy całego pionu cywilnego PPAN, bezpośrednio do aresztowania 34 osób, pośrednio do ponad 100 – dodał Filip Musiał.
Wiosną 1949 r. oddział Żandarmeria PPAN, nękany obławami UB i wojsk KBW, nie mając środków na przetrwanie, zdecydował się na przeprowadzenie akcji propriacyjnych. 2 lipca 1949 r. przygotowana została akcja rekwizycji pieniędzy należących do państwowego banku w Krakowie. Akcja zakończyła się aresztowaniem całej grupy, w tym ks. Gurgacza, pełniącego podczas akcji funkcję obserwatora.
Po szybkim śledztwie oskarżeni już w sierpniu stanęli przed Wojskowym Sądem Rejonowym. Proces został nagłośniony przez ówczesne media. Aresztowanie księdza, z którego zrobiono przywódcę wrogiej nowemu porządkowi w państwie organizacji, wpisywało się w polityczny scenariusz komunistów. Pisano więc o księdzu stojącym na czele „bandy”, który zachęcał do „rabunków” państwowego mienia. W trakcie procesu prokurator Henryk Ligęza zażądał dla ks. Gurgacza i pozostałych oskarżonych – ppor. Stefana Balickiego (dowódca oddz. Żandarmeria) i st. sierż. Stanisława Szajny, a także młodego jezuity Michała Żaka – kary śmierci. Prezydent Bolesław Bierut skorzystał z prawa łaski tylko wobec kleryka Żaka. Egzekucja trójki skazanych odbyła się 14 września 1949 r. na podwórku więzienia przy ul. Montelupich. Wszyscy zostali pochowani na cmentarzu Rakowickim. Groby odnalezione zostały dzięki informacji anonimowego pracownika cmentarza wiele lat później. Dopiero po 1989 r. stało się możliwe oficjalne przypomnienie czynów bohaterskiego księdza.
JD, BK
Oddział nazywano bandą, konfiskatę rabunkiem, a działalność niepodległościową przedstawiano jako czysto kryminalną. 65 lat temu komunistyczne władze Polski skazały na karę śmierci 35-letniego ks. Władysława Gurgacza, kapelana żołnierzy wyklętych. Wyrok wykonano strzałem katyńskim w tył głowy w więzieniu przy ul. Montelupich.
fot. archiwum RK
2 kwietnia minęła 100. rocznica urodzin jezuity. 16 kwietnia gośćmi Jolanty Drużyńskiej byli autorzy książek o ks. Gurgaczu Filip Musiał i Dawid Golik, krakowscy historycy związani z IPN. Okazją do spotkania było też ukazanie się ich książki „Władysław Gurgacz. Jezuita wyklęty”.
– Jest jedną z kilku wyjątkowych postaci, które nadają się na to, aby pełnić rolę swoistego symbolu tego powojennego oporu – mówił Filip Musiał.
Do rozpowszechnienia informacji o ks. Gurgaczu i jego działalności na Sądecczyźnie w oddziale niepodległościowym przyczynił się ks. Stanisław Szymański, który w latach 70. napisał funkcjonującą w obiegu zakonu jezuitów książkę na jego temat. Potem historię ks. Gurgacza i jego towarzyszy opisała krakowska badaczka podziemia niepodległościowego, z zawodu muzyk, Danuta Suchorowska wydając za czasów PRL w drugim obiegu książki „Gurgacz. Popiełuszko dni stalinowskich” i „Postawcie mi krzyż brzozowy”.
Ks. Gurgacz urodził się w 1914 r. w Jabłonicy Polskiej. W wieku 17 lat wstąpił do nowicjatu księży jezuitów w Starej Wsi. W 1937 r. zamieszkał w Krakowie, w którym rozpoczął studia filozoficzne. W Wielki Piątek w kwietniu 1939 r. złożył na Jasnej Górze akt całkowitej ofiary za ojczyznę w potrzebie. Deklarował wówczas: „Za grzechy ojczyzny mojej, tak za winy narodu całego, jako też i jego wodzów przepraszam cię Panie i błagam zarazem gorąco, byś przyjąć raczył jako zadośćuczynienie całkowitą ofiarę z życia mego”. Trzy lata później, także na Jasnej Górze, przyjął święcenia kapłańskie. W 1945 r. znalazł się w Gorlicach, w których został duszpasterzem w miejscowym szpitalu.
O postawie jezuity podczas wojny mówił Dawid Golik: – Ks. Gurgacz nie tylko starał się bronić ojczyznę własną postawą, naukami, ale po jej zakończeniu dostrzegał, że ta niepodległość to nie jest niepodległość, o którą Polakom chodziło. – W 1947 r. jezuita, przeniesiony wcześniej do Krynicy, zetknął się z działaczami podziemia niepodległościowego, m.in. ze Stanisławem Pióro, przywódcą i jednym z twórców Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowców działającej na Sądecczyźnie. Ks. Gurgacz, mimo zakazu władz zakonnych, przystępuje do oddziału chcąc wspierać duchowo działających w coraz trudniejszych warunkach, ściganym przez bezpiekę konspiratorom, tak by ich partyzanckie działania zgodne były z etyką chrześcijańską. Kontrowersyjna decyzja jezuitów odcinająca się od niepodległościowej działalności współbrata – jak podkreślali goście programu – była fikcyjna i miała na celu uchronienie zakonu od represji ze strony rządzących Polską.
Władza i podziemie wzajemnie się infiltrowały. Jeszcze w 1945 r., po decyzji komendanta głównego AK gen. Leopolda Okulickiego o rozwiązaniu Armii Krajowej, dowodzący okręgiem AK Kraków płk Przemysław Nakoniecznikoff przekazał demobilizowanym podkomendnym szczegółowe wskazówki postępowania, pośród których znalazły się także i takie: „Wstępować do wszelkiego rodzaju urzędów, aby utrudnić rządy szumowin, a w odpowiednim momencie opanować sytuację”. W punkcie siódmym instrukcji czytamy natomiast: „Wstępować do polskiej władzy bezpieczeństwa »milicja« i »urzędy bezpieczeństwa«”. Być może właśnie dlatego w UB znalazł się Józef Kuraś, późniejszy dowódca najsłynniejszego oddziału niepodległościowego działającego na Podhalu.
O konfidentach działających w szeregach podziemia mówiła w programie prowadząca Jolanta Drużyńska: – Być może wielu uratowałoby życie, gdyby nie agenci bezpieki, jak np. Janina Mendel, która donosiła na żołnierzy ugrupowania, w którym działał ks. Gurgacz. – To osoba, która doprowadza do wsypy całego pionu cywilnego PPAN, bezpośrednio do aresztowania 34 osób, pośrednio do ponad 100 – dodał Filip Musiał.
Wiosną 1949 r. oddział Żandarmeria PPAN, nękany obławami UB i wojsk KBW, nie mając środków na przetrwanie, zdecydował się na przeprowadzenie akcji propriacyjnych. 2 lipca 1949 r. przygotowana została akcja rekwizycji pieniędzy należących do państwowego banku w Krakowie. Akcja zakończyła się aresztowaniem całej grupy, w tym ks. Gurgacza, pełniącego podczas akcji funkcję obserwatora.
Po szybkim śledztwie oskarżeni już w sierpniu stanęli przed Wojskowym Sądem Rejonowym. Proces został nagłośniony przez ówczesne media. Aresztowanie księdza, z którego zrobiono przywódcę wrogiej nowemu porządkowi w państwie organizacji, wpisywało się w polityczny scenariusz komunistów. Pisano więc o księdzu stojącym na czele „bandy”, który zachęcał do „rabunków” państwowego mienia. W trakcie procesu prokurator Henryk Ligęza zażądał dla ks. Gurgacza i pozostałych oskarżonych – ppor. Stefana Balickiego (dowódca oddz. Żandarmeria) i st. sierż. Stanisława Szajny, a także młodego jezuity Michała Żaka – kary śmierci. Prezydent Bolesław Bierut skorzystał z prawa łaski tylko wobec kleryka Żaka. Egzekucja trójki skazanych odbyła się 14 września 1949 r. na podwórku więzienia przy ul. Montelupich. Wszyscy zostali pochowani na cmentarzu Rakowickim. Groby odnalezione zostały dzięki informacji anonimowego pracownika cmentarza wiele lat później. Dopiero po 1989 r. stało się możliwe oficjalne przypomnienie czynów bohaterskiego księdza.
JD, BK
14 kwietnia 2014
Wyjeżdżam z kraju. Dla pracy czy stylu życia?
"Przed hejnałem", Radio Kraków, 10 kwietnia 2014
2 mln Polaków mieszka
za granicą, tylko 17% nie rozważa wyjazdu z kraju – wynika z badań MillwardBrown. Dawniej ludzie
wyjeżdżali z powodów politycznych lub ekonomicznych. Podobno dzisiaj coraz
częściej chodzi o styl życia.
fot. freeimages
Czy decydujemy się na wyjazd z kraju z
powodu pracy, czy może to nie jest już tak ważne? Czy i dlaczego
za granicą można czuć się lepiej niż w kraju? O tzw. drugiej
fali emigracji Magdalena Wadowska rozmawiała dzisiaj z prof. Haliną
Grzymałą-Moszczyńską, psychologiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego
i dr Ewą Hartman, wykładowcą prawa europejskiego, która przez
kilka lat pracowała za granicą.
– Ludzie wyjeżdżają ze wszystkich
powodów. W moich badaniach jasno widać, że nie ma scenariusza,
który pasowałby do wszystkich. Ostatnio analizowałam dane z
wywiadami z Polkami mieszkającymi w Szwajcarii. Mieliśmy pełne
spektrum, od powodu czysto matrymonialnego, jadę znaleźć męża
albo znalazłam męża, jadę do niego, wydawałoby się, że to
niedzisiejsze, jadę się rozwinąć, wydelegowała mnie firma.
Musimy uciekać od stereotypów – mówiła prof.
Grzymała-Moszczyńska. – Po prostu wyjeżdżamy, wrócimy,
spróbujemy, może się uda.
Z jakiego powodu wyjechała dr Hartman?
– To była chęć robienia pracy naukowej. Zaczęłam robić pracę
w Polsce, ale napotkałam na trudności. Mówimy o 10 latach wstecz.
Nie wiem, jak jest w tym momencie. Napotkałam na trudności
logistyczne, problemy ze źródłami, z kopiami, książkami,
pieniążkami. Postanowiłam, że może spróbowałabym zrobić pracę
za granicą. Zaczęłam aplikować o stypendia na uczelniach.
Dostałam kilka ofert. Jedną z nich wybrałam – mówiła. – I
nie żałuję. – Dr Hartman mieszkała i wykładała w Bournemouth,
później przeniosła się do Brukseli, w której pracowała w
Komisji Europejskiej.
Zdaniem prof. Grzymały-Moszczyńskiej
ludzie emigrują dzisiaj inaczej niż dekadę temu. – Jeżeli
emigrują profesjonaliści, emigrują na stanowisko przygotowane dla
nich przez koncern. Jeżeli emigrują ludzie bez wykształcenia,
znajomości języka, to emigrują prosto w ramiona firmy-pośrednika,
która zabierze 3/4 ich zarobków – mówiła profesor.
Profesor mówiła o swojej doktorantce,
której doradziła wyjazd za granicę, ponieważ w Polsce nie
dostałaby etatu. Studentka wyjechała i pracuje w Londynie. –
Mnie, jako promotorowi, jest z tym bardzo trudno, bo produkuję
znakomitych pracowników dla Brytyjczyków.
Dr Harman za granicą czuła większe
bezpieczeństwo finansowe, ale nie tylko. – Też bezpieczeństwo na
ulicach, wynikające z bardzo dużego poszanowania przestrzeni
publicznej przez Brytyjczyków, niższy poziom agresji między ludźmi
– mówiła.
Prof. Grzymała-Moszczyńska zachęcała
do zapoznania się w internecie z tematem Third Culture Kid. Chodzi o
dzieci, które z racji zawodu rodziców zmieniały miejsce
zamieszkania, dzieci artystów, muzyków, dyplomatów. – Tyle razy
wyrwane z korzeniami, cierpiące na rozłąkę, zaczynają szukać
czegoś stałego – mówiła profesor. Na zakończenie dodała: –
Dobrze jest robić bilans, kiedy się decyduje o emigracji. Nie może
składać się tylko z części ekonomicznej. Powinien być próbą
odpowiedzi, co to znaczy na dłuższą perspektywę.
wydawca: BK
9 kwietnia 2014
Z internetu do rzeczywistości. Kobiece awatary Rudowicz
"Przed hejnałem", Radio Kraków, 9 kwietnia 2014
Dla wielbicieli grafiki, portretów
i... awatarów krakowska kawiarnia Pauza in Garden przygotowała
niespodziankę. Już jutro wernisaż wystawy "Femmes Avatars".
fot. archiwum Dominiki Rudowicz
Gościem Magdaleny Wadowskiej była
dziś autorka prac, które tam zobaczymy, Dominika "Kuka"
Rudowicz, projektantka grafiki, absolwentka Wydziału Sztuki
Uniwersytetu Pedagogicznego i Architektury Wnętrz ASP.
Zakładając konto w serwisie
internetowym można zamieścić na nim zdjęcie profilowe. Można
zdecydować się na swoje zdjęcie lub awatara. Rudowicz proponuje
artystyczną wersję tego drugiego. Przenosi awatary do świata
rzeczywistego, z drugiej strony nie ukrywa, że cieszyłaby się,
gdyby ktoś korzystał z nich w internecie.
Artystka postanowiła sportretować
ważne dla siebie kobiety, osobowości XX w., ale w sposób, w który
można zrobić to w wieku XXI. Stworzyła świecące obrazy. –
Tworzone kreską wirtualną, która nie istnieje, ale jednak może
zaistnieć, dzięki realnym materiałom – mówiła "Kuka". Jak
wyglądają świecące prace? – Najlepiej zobaczyć – mówiła –
To grafika. Zamknięte jest to w formacie kwadratowym, czyli można
powiesić na ścianie. Są świecące, dlatego, że fizycznie to
światło istnieje. Podświetlam je, żeby wydobyć wewnętrzny ich
format i żeby mogły zaistnieć ciekawiej, inaczej niż zwykły,
tradycyjny obraz, olej, płótno.
Na wystawie będzie można zobaczyć
dziesięć prac – autoportret oraz portrety: mamy artystki,
spokrewnionej z "Kuką" malarki Teresy Rudowicz, Marilyn
Monroe, Coco Chanel, Heleny Rubinstein, Madonny i Amy Winehouse. Będą
podświetlane. Będą też dwie filcowe prace przedstawiające Fridę
Kahlo i Matkę Boską. – To kobiety, które mnie inspirowały i
dalej inspirują, które chcę docenić, może wyróżnić – mówiła
autorka.
Wernisaż wystawy 10 kwietnia o godz.
19 w kawiarni Pauza in Garden Małopolskiego Ogrodu Sztuki przy ul.
Rajskiej 12. Wystawa potrwa do 10 maja.
wydawca: BK
8 kwietnia 2014
Rojek 2.0
Były mistrz Polski w pływaniu i nauczyciel WF. Obecnie przede wszystkim muzyk, od 8 lat dyrektor Off Festivalu. Od jego rozstania z grupą Myslovitz mijają 2 lata. 4 kwietnia ukazał się jego solowy album "Składam się z ciągłych powtórzeń". Dwa dni później promował go koncertem w krakowskim klubie Studio.
Artur Rojek w Krakowie
fot. Amelia Koziara, KSAF
Duże, podświetlane inicjały "AR" w tle i ich właściciel na scenie. Pierwszą godzinę wypełniły piosenki z solowego albumu, pozostałe pół trzy piosenki Lenny Valentino i dwie Myslovitz ("W deszczu maleńkich żółtych kwiatów" i "Good Day My Angel"). Te pół godziny mogło spodobać się wielbicielom melodii.
"Składam..." to jeden z najbardziej oczekiwanych albumów ostatniego czasu. Rojek odchodzi na nim od gitarowego brzmienia w stronę elektroniki. - Nowe piosenki są przekombinowane, ale wokalnie Rojek nadal daje radę - mówiła Marta, uczestniczka koncertu. - Brak słów, żeby opowiedzieć. Było fantastycznie! - komentowała Joanna.
Był to trzeci z siedmiu planowanych występów promujących płytę. Więcej informacji: http://kayax.net.
BK
fot. Amelia Koziara, KSAF
Duże, podświetlane inicjały "AR" w tle i ich właściciel na scenie. Pierwszą godzinę wypełniły piosenki z solowego albumu, pozostałe pół trzy piosenki Lenny Valentino i dwie Myslovitz ("W deszczu maleńkich żółtych kwiatów" i "Good Day My Angel"). Te pół godziny mogło spodobać się wielbicielom melodii.
"Składam..." to jeden z najbardziej oczekiwanych albumów ostatniego czasu. Rojek odchodzi na nim od gitarowego brzmienia w stronę elektroniki. - Nowe piosenki są przekombinowane, ale wokalnie Rojek nadal daje radę - mówiła Marta, uczestniczka koncertu. - Brak słów, żeby opowiedzieć. Było fantastycznie! - komentowała Joanna.
Był to trzeci z siedmiu planowanych występów promujących płytę. Więcej informacji: http://kayax.net.
BK
4 kwietnia 2014
Krzysztof Jasiński gościem programu "Przed hejnałem"
"Przed hejnałem", Radio Kraków, 4 kwietnia 2014
Krzysztof Jasiński – aktor i
reżyser. W ubiegłym roku skończył 70 lat. Od 48 lat kieruje
Teatrem STU, który założył jeszcze jako student, m.in. wraz z
Olgierdem Łukaszewiczem, Wojciechem Pszoniakiem i Jerzym Trelą.
fot. Tomek Szkodziński, Krakowski Teatr Scena STU
W swoim teatrze ma na koncie ok. 70
realizacji. "Spadanie" (1970), "Sennik
Polski" (1971), "Exodus" (1974) – te spektakle Teatru
STU były głosem pokolenia. Teatr znany jest też z organizowanych
przez siebie głośnych benefisów. Magdalena Wadowska spotkała się dzisiaj w studiu z Krzysztofem
Jasińskim, który opowiedział m.in. o tym, jak zakochał się w
Mazurach i jakie ma plany przed zapowiadaną emeryturą.
O wyjeździe do swojego gospodarstwa w
Gromie na Mazurach Jasiński mówił w studiu, że już przebiera
nogami. – Zbudowałem dom na bagnie, żeby z ptakami... Najwięcej
ptaków jest na bagnach – mówił. – Jak kupiłem kawałek ziemi,
okazało się, że nie mogę go kupić, bo sprzedaje się tylko
rolnikom. Zawsze chciałem kupić. Miałem wyjątkową okazję. W
ciągu dwóch tygodni zdobyłem uprawnienia.
– Żeby dostarczać wyższych
przyjemności widzom, trzeba wmyślać się w to, czego oni
chcieliby, sami nie wiedząc, że chcą – mówił dyrektor. –
Uczyłem się tego od samego początku, żeby się wsłuchiwać w
przyszłość, antycypować czy przewidywać ducha czasu.
W 2016 r. Teatr STU obchodził będzie
półwiecze. Dyrektor zapowiada, że odda wtedy stanowisko następcy.
Komu? Nie zdradza. Aktualnie pracuje nad "Akropolis" Wyspiańskiego, trzecią cześć
tryptyku, z którego zrealizował już "Wesele" i "Wyzwolenie".
– Tego tryptyku nikt nigdy w historii teatru polskiego nie zrobił.
Nikt nigdy z tryptykiem nie objechał Polski. Na 50 lat Teatru STU
będzie 100 przedstawień w 50 miastach – mówił w "Przed
hejnałem".
wydawca: BK
Dzieci czytają, młodzież już nie
"Przed hejnałem", Radio Kraków, 2 kwietnia 2014
Jak zachęcić
najmłodszych do czytania?
fot. SXC
Czy w ogóle można oderwać ich od
komputerów i innych elektronicznych gadżetów? Magdalena Wadowska
rozmawiała dziś o tym z autorami książek dla dzieci Barbarą
Gawryluk, dziennikarką Radia Kraków i Łukaszem Dębskim.
2 kwietnia przypada rocznica urodzin duńskiego baśniopisarza Hansa Christiana Andersena. Z tego powodu w 1967 r. ustanowiono ten dzień Międzynarodowym Dniem Książek dla Dzieci.
2 kwietnia przypada rocznica urodzin duńskiego baśniopisarza Hansa Christiana Andersena. Z tego powodu w 1967 r. ustanowiono ten dzień Międzynarodowym Dniem Książek dla Dzieci.
– Nie jest źle – mówił Dębski o
czytelnictwie wśród dzieci i młodzieży. Prozaik, scenarzysta,
autor licznych książek dla dzieci i dorosłych w kawiarni Cafe
Szafe, prowadzonej z Anną Kaszubą-Dębską u zbiegu ulic Felicjanek
i Małej, organizuje liczne spotkania i imprezy literackie także dla
małych czytelników. Jest również dyrektorem Festiwalu Literatury
dla Dzieci. – Jeśli przybywa tytułów i są coraz doskonalsze, to
świadczy to o tym, że ktoś to kupuje i czyta.
– Dzieci czytają na pewno w tej
chwili więcej. Myślę, że też dzięki rodzicom, którzy im te
książki kupują, zabezpieczają, czytają na głos – mówiła
dziennikarka, autorka książek i tłumaczka. – Z młodzieżą jest
gorzej. Zawsze przychodzi kryzys czytania, prędzej czy później.
– Brakuje książek dla dzieci, które
przeżywają kryzys czytania, czyli gimnazjalistów – dodała
Gawryluk.
Według wyników sondażu, którego
wyniki opublikowano kilka lat temu w biuletynie Stowarzyszenia
Bibliotekarzy Polskich, dzieci w pierwszej kolejności kupiłyby
komputer, dopiero na drugim miejscu znalazła się książka. –
Jest jeszcze wersja książki na komputer, czyli coś, co jest w
środku – mówiła Gawryluk. – Na ogół dziecko ma już
komputer, ma ewentualnie tablet – dodał Dębski. – Jeśli chodzi
o czytelnictwo e-booków, to z tym jest słabiej. To zaskakujące, bo
rynek książki dla dzieci jest bogaty i się świetnie rozwija,
natomiast płacenie za treści w internecie, w tym za książki,
jeszcze u nas się nie przyjęło.
Jak podają organizatorzy Festiwalu
Literatury dla Dzieci: "Czekają nas liczne spotkania z autorami,
ilustratorami, wystawy, warsztaty, pokazy filmów, wykłady i panele
dyskusyjne. Festiwal rozpocznie się w Krakowie 12 maja i potrwa do
18 maja. Następnie przeniesiemy się do Warszawy na Targi Książki,
tam będziemy od 22 do 25 maja. A na deser będzie Wrocław w dniach
od 26 maja do 1 czerwca, gdzie przyznamy nagrodę za Najlepszą
polską książkę dla dzieci 2013!". Wśród gości znajdą się
m.in. Marta Fox, Barbara Gawryluk, Michał Rusinek i Szwed Martin
Widmark. Seria Widmarka „Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai” (w
Polsce w tłumaczeniu Gawryluk) cieszy się niesłabnącą
popularnością i nie schodzi z list bestsellerów w wielu krajach.
Została przetłumaczona na ponad trzydzieści języków.
– Ciekawe jest pasmo "Nocne
czytanki po zmroku" – mówił w "Przed hejnałem" dyrektor
festiwalu – gdzie w swoich gabinetach o godz. 19 będą czytać dla
dzieci prezydenci Jacek Majchrowski czy Rafał Dutkiewicz, będzie
czytał prof. Jan Miodek, prof. Jerzy Bralczyk, na dachu biblioteki
Uniwersytetu Warszawskiego, będzie czytał Zbigniew Wodecki.
wydawca: BK
2 kwietnia 2014
Z autyzmem w dorosłym życiu
"Przed hejnałem", Radio Kraków, 2 kwietnia 2014
Dzisiaj Międzynarodowy Dzień Świadomości Autyzmu, ustanowiony z inicjatywy małżonki byłego emira Kataru Mozah. Obchody mają zachęcić do podejmowania działań i zwrócenia uwagi na niedopuszczalną dyskryminację, nadużycia i izolację, jakich doświadczają ludzie dotknięci tym zaburzeniem i ich najbliżsi.
fot. archiwum fundacji Wspólnota Nadziei
Kwiecień jest światowym miesiącem wiedzy na temat zaburzenia. W Polsce mieszka ok. 30 tys. dzieci i osób dotkniętych autyzmem. Według innych danych – nawet 50 tys. Jak podaje fundacja Wspólnota Nadziei według danych zebranych przez organizacje pozarządowe zajmujące się osobami z tym zaburzeniem oraz opinii rodziców i profesjonalistów ich sytuacja jest dramatycznie zła. Rodzice niepełnosprawnych dzieci apelują ostatnio o poprawę swojej sytuacji. Dlaczego sytuacja osób z autyzmem i ich rodzin jest tak zła? W studiu "Przed hejnałem" Magdalena Wadowska porozmawiała dziś o tym z Gabrielą Pierek, pedagogiem, koordynatorem i członkiem fundacji Wspólnota Nadziei oraz Danutą Ćwik, członkiem fundacji i mamą 31-letniego Adama dotkniętego autyzmem.
– Najtrudniejsze były początki, kiedy nie wiadomo było, na co cierpi moje dziecko, a zachowania jego były trudne – mówiła Ćwik. Pierwszą diagnoza brzmiała: dziecko niesłyszące, ale jego zachowanie nie przypominało zachowania innych niesłyszących dzieci. Dzisiaj odpowiednią diagnozę stawia się szybciej. – Jest więcej specjalistów, którzy potrafią rozpoznać autyzm. Wczesna interwencja jest na większym poziomie – mówiła Pierek.
31-letni Adam, oprócz tego, że jest osobą niesłyszącą, ma autyzm wczesnodziecięcy, upośledzenie umysłowe i ADHD. – Nie należy oczekiwać, że skończy uniwersytet, natomiast powinien mieć tak dostosowane warunki do swojego życia, żeby czuł się komfortowo i się rozwijał. – Adam lubi zajęcia stolarskie, w których uczestniczy jako mieszkaniec Farmy Życia w Więckowicach. Przebywa tam od ponad roku. Farma powstała z inicjatywy fundacji Wspólnota Nadziei w 2005 r. Mieszka na niej dziesięć dorosłych osób dotkniętych autyzmem. Ich głównym zajęciem jest praca w gospodarstwie rolno-ogrodniczym. – Najważniejsze to poczucie przynależności do miejsca i produktywności, wrażenia, poczucia, że mogę coś stworzyć, dać od siebie, mogę funkcjonować w podobny sposób do najbliższych – mówiła Pierek.
Mama Adama przez wiele lat stresowała się przebywając z synem w domu i na ulicy. W domu hałasował w nocy, a na ulicy zdarzyło mu się sięgnąć do kieszeni innej osoby w poszukiwaniu cukierków lub wsiąść do samochodu obcej osoby, bo bardzo lubi jeździć. Najbezpieczniej czuje się w lesie. Jego rodzice też. – Ma tam swobodę. Może biegać, skakać, cieszyć się – mówiła Ćwik.
– Jest spora grupa osób, które kończą studia – mówiła pedagog o osobach z zaburzeniem. – Radzą sobie świetnie w życiu zawodowym. Mają specyficzne cechy, które są potrzebne w różnych zawodach, jak skrupulatność, konsekwencja, dokładność.
Obchody Miesiąca Wiedzy na Temat Autyzmu fundacja rozpoczęła happeningiem "W chmury dla autyzmu". O godz. 12 na krakowskim rynku wypuszczono w niebo 180 niebieskich balonów. Więcej informacji o obchodach: http://naniebiesko.org.pl.
http://www.radiokrakow.pl/audycje/przed-hejnalem/z-autyzmem-w-doroslym-zyciu
wydawca: BK
Dzisiaj Międzynarodowy Dzień Świadomości Autyzmu, ustanowiony z inicjatywy małżonki byłego emira Kataru Mozah. Obchody mają zachęcić do podejmowania działań i zwrócenia uwagi na niedopuszczalną dyskryminację, nadużycia i izolację, jakich doświadczają ludzie dotknięci tym zaburzeniem i ich najbliżsi.
fot. archiwum fundacji Wspólnota Nadziei
Kwiecień jest światowym miesiącem wiedzy na temat zaburzenia. W Polsce mieszka ok. 30 tys. dzieci i osób dotkniętych autyzmem. Według innych danych – nawet 50 tys. Jak podaje fundacja Wspólnota Nadziei według danych zebranych przez organizacje pozarządowe zajmujące się osobami z tym zaburzeniem oraz opinii rodziców i profesjonalistów ich sytuacja jest dramatycznie zła. Rodzice niepełnosprawnych dzieci apelują ostatnio o poprawę swojej sytuacji. Dlaczego sytuacja osób z autyzmem i ich rodzin jest tak zła? W studiu "Przed hejnałem" Magdalena Wadowska porozmawiała dziś o tym z Gabrielą Pierek, pedagogiem, koordynatorem i członkiem fundacji Wspólnota Nadziei oraz Danutą Ćwik, członkiem fundacji i mamą 31-letniego Adama dotkniętego autyzmem.
– Najtrudniejsze były początki, kiedy nie wiadomo było, na co cierpi moje dziecko, a zachowania jego były trudne – mówiła Ćwik. Pierwszą diagnoza brzmiała: dziecko niesłyszące, ale jego zachowanie nie przypominało zachowania innych niesłyszących dzieci. Dzisiaj odpowiednią diagnozę stawia się szybciej. – Jest więcej specjalistów, którzy potrafią rozpoznać autyzm. Wczesna interwencja jest na większym poziomie – mówiła Pierek.
31-letni Adam, oprócz tego, że jest osobą niesłyszącą, ma autyzm wczesnodziecięcy, upośledzenie umysłowe i ADHD. – Nie należy oczekiwać, że skończy uniwersytet, natomiast powinien mieć tak dostosowane warunki do swojego życia, żeby czuł się komfortowo i się rozwijał. – Adam lubi zajęcia stolarskie, w których uczestniczy jako mieszkaniec Farmy Życia w Więckowicach. Przebywa tam od ponad roku. Farma powstała z inicjatywy fundacji Wspólnota Nadziei w 2005 r. Mieszka na niej dziesięć dorosłych osób dotkniętych autyzmem. Ich głównym zajęciem jest praca w gospodarstwie rolno-ogrodniczym. – Najważniejsze to poczucie przynależności do miejsca i produktywności, wrażenia, poczucia, że mogę coś stworzyć, dać od siebie, mogę funkcjonować w podobny sposób do najbliższych – mówiła Pierek.
Mama Adama przez wiele lat stresowała się przebywając z synem w domu i na ulicy. W domu hałasował w nocy, a na ulicy zdarzyło mu się sięgnąć do kieszeni innej osoby w poszukiwaniu cukierków lub wsiąść do samochodu obcej osoby, bo bardzo lubi jeździć. Najbezpieczniej czuje się w lesie. Jego rodzice też. – Ma tam swobodę. Może biegać, skakać, cieszyć się – mówiła Ćwik.
– Jest spora grupa osób, które kończą studia – mówiła pedagog o osobach z zaburzeniem. – Radzą sobie świetnie w życiu zawodowym. Mają specyficzne cechy, które są potrzebne w różnych zawodach, jak skrupulatność, konsekwencja, dokładność.
Obchody Miesiąca Wiedzy na Temat Autyzmu fundacja rozpoczęła happeningiem "W chmury dla autyzmu". O godz. 12 na krakowskim rynku wypuszczono w niebo 180 niebieskich balonów. Więcej informacji o obchodach: http://naniebiesko.org.pl.
http://www.radiokrakow.pl/audycje/przed-hejnalem/z-autyzmem-w-doroslym-zyciu
wydawca: BK
1 kwietnia 2014
Malowanie na murach. Przemysł czy przekaz?
"Przed hejnałem", Radio Kraków, 1 kwietnia 2014
Aleksandra Toborowicz, współautor Artur Wabik, "Ekomural", ul. Lipowa, Kraków
http://www.radiokrakow.pl/audycje/przed-hejnalem/malowanie-na-murach-przemysl-czy-przekaz
wydawca: BK
W grudniu Francuz nazwany "Janem Serce" na elewacjach krakowskich
kamienic wymalował sprayem serca. Był to wyraz miłości dla
dziewczyny. Został zatrzymamy i skazany na rok pozbawienia wolności
w zawieszeniu. Ma też naprawić szkodę i przekazać pieniądze na
cel społeczny. Czy to adekwatna kara za wyraz miłości?
Aleksandra Toborowicz, współautor Artur Wabik, "Ekomural", ul. Lipowa, Kraków
fot. archiwum Aleksandry Toborowicz
Gośćmi Magdaleny Wadowskiej byli dziś
Małgorzata Gołębiewska, dyrektor artystyczna krakowskiego ArtBoom
Festivalu prezentującego sztukę w przestrzeni publicznej i Artur
Wabik, krakowski artysta tworzący m.in. w tej przestrzeni.
– Przyrost tkanki artystycznej w
przestrzeni publicznej zaczyna być problemem. Jeszcze niedawno nie
było jej prawie wcale. Krótko po 1989 r. to były tylko punktowe
sytuacje, które zaczęły się zagęszczać. Od 2000 r. mówimy o
street arcie – mówił Wabik, który przygotowuje książkę będącą
krytycznym spojrzeniem na zjawisko. – Po 14 latach mamy do
czynienia z przemysłową produkcją sztuki w przestrzeni publicznej,
lepszej, gorszej. Ważne, że jest zainteresowanie wśród artystów
i odbiorców. Pytanie o jakość tych działań i celowość.
– Kraków, miasto historyczne, gdzie
jest gęsta tkanka architektoniczna, stara, dbałość o dziedzictwo
i nagle tagi czy inne malunki. W mieszczaninie wzbudza to protest –
mówiła Gołębiewska – Są ruchy wandalistyczne, niemniej jednak
w wielu tych komentarzach, tak je nazwijmy, jest silny przekaz,
społeczny, polityczny, jasny komunikat, dla mnie często cenny.
Jak mówił Wabik jest graffiti, czyli
stylizowane formy liternicze – komunikat od wąskiej grupy dla
wąskiej grupy. Street art ma natomiast ambicję egalitarności –
chce opowiadać, komentować, docierać do odbiorcy z treścią,
wpisywać się w konteksty architektoniczne, urbanistyczne,
społeczne.
– W myśl prawa wszystko, co zostanie
umieszczone w przestrzeni publicznej bez zgody właściciela obiektu,
to jest wandalizm – mówił artysta. Zaznaczył też, że wiele
instytucji chce dzisiaj murali na swoich ścianach.
Zdaniem Gołębiewskiej street art
jednoczy. – Na ArtBoomie robiliśmy wiele realizacji, ale te
streetartowe cieszyły się największym powodzeniem.
http://www.radiokrakow.pl/audycje/przed-hejnalem/malowanie-na-murach-przemysl-czy-przekaz
wydawca: BK
Sandra Staniszewska gościem programu "Przed hejnałem"
www.radiokrakow.pl, 28 marca 2014
fot. archiwum Sandry Staniszewskiej
Utalentowana zielonogórzanka,
absolwentka krakowskiej PWST była dziś gościem Sylwii
Paszkowskiej.
fot. archiwum Sandry Staniszewskiej
Pochodzi z Zielonej Góry, jest świeżo
upieczoną absolwentką krakowskiej PWST, ma na koncie współpracę
z Krystianem Lupą i Mają Kleczewską, niedawno otrzymała nagrodę
na Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. Od kilku tygodni możemy
oglądać ją na dużym ekranie w filmie "Kamienie na szaniec" –
to jej pełnometrażowy debiut. Gościem programu "Przed hejnałem"
w Radiu Kraków była dziś aktorka Sandra Staniszewska.
– Zamieszanie wokół filmu było dla
nas zaskoczeniem – mówiła Staniszewska – co bardzo pomogło,
jeżeli chodzi o promocję. Nie spodziewaliśmy się takich tłumów,
to jest już pół miliona ludzi. Kontrowersje przez aktorów są
oczekiwane, bo to zachęci większą liczbę do przyjścia.
Aktorka opowiadała m.in. o scenach
miłosnych. – Bardzo stresowałam się w tych momentach. Długo
rozmawiałam z operatorem i z reżyserem, jak to ma wyglądać.
Zrobili to bardzo malarsko – mówiła. – To były trudne sceny ze
względu na strach, bo to pierwszy raz i trzeba się z tym zmierzyć.
Moja agencja aktorska zapewniła mi komfort. Było mało osób na
planie i nikt nie patrzył w monitor.
Najtrudniejszą dla niej sceną w
filmie była ta, w której znajduje w łazience Tadeusza, z
rewolwerem w ręku, który waha się i nie wie, czy popełnić
samobójstwo. – To współczesny temat – mówiła. – Całe
szczęście przez rozmowę udaje się z tego wyjść.
Zapewniała, że postać, którą
grała, nie jest prawdziwą Halą Glińską i nie starała się nią
być.
BK, MZ
Subskrybuj:
Posty (Atom)