myslowice.twojemiasto.info, 18 grudnia 2012
Holly Blue to nie
tylko gatunek motyla, to Sonia Kopeć i Emil Blant. W kwietniu ukazał
się ich pierwszy singiel „Tic-Tac Sound”. W listopadzie w
internacie pojawiła się do kupienia ich debiutancka płyta „First
Flight” („Pierwszy lot”). Do sklepów trafi 14 stycznia. –
Nagraliśmy płytę dla ludzi. Nie popową, nie alternatywną –
mówią muzycy.
Sonia Kopeć
fot. archiwum Holly Blue
Wczoraj, 15
grudnia, graliście w zabrzańskiej kopalni Guido. Jak to jest grać
pod ziemią?
Emil: Dobrze to wyglądało. Miejsce
jest super. Było trochę ludzi. Nam się podobało.
Sonia: Świetne miejsce. Akustyka jest
tam genialna! Dla muzyka są tam najlepsze, sterylne warunki. To były
targi kultury organizowane rzez naszego wydawcę, Marcina Babko i
jego wydawnictwo Falami. Przyjeżdżali tam ludzie, żeby wystawić
swoje prace, projekty. Oprawą muzyczną były zespoły, które
wydaje Marcin.
Emil ma 29 lat, Sonia 18. 10 lat
temu Emil grał w grupie Motyw, a ty jeździłaś na konkursy,
śpiewałaś, przywoziłaś do domu nagrody. W domu grałaś na
pianinie. Do twojego rodzeństwa przychodzili znajomi i mówili:
„Soniu, zagraj coś!”. Mniej więcej wtedy się poznaliście. W
jaki sposób?
Emil: Przez Kasię, moją dziewczynę i
siostrę Soni.
W ubiegłym roku Sonia nagrała
swoje piosenki i przesłała ci przez internet. Ten materiał nie
pozwalał ci spać po nocach. Tak powstał Holly Blue.
Emil: Tak było. To były bardzo dobre
piosenki, na poziomie. Z językiem i akcentem Soni śmiało można to
puszczać w świat. Stwierdziłem, że ma to potencjał i dobrze
spróbować iść w tym kierunku. Nie interesuje mnie tylko muzyka
rockowa. Mam bardzo szerokie zainteresowania. Był to sposób, żeby
iść w inną stronę, bardziej kreatywnie.
Nie zawsze występujecie w dwie
osoby. Jak to wygląda?
Sonia: Gramy głównie w małym
składzie, we dwójkę albo we trójkę, z basem. Mamy w planie
dołączyć to tego perkusję, żeby stworzyła się prawdziwa sekcja
rytmiczna. Gramy też duże koncerty, ale dopiero w sezonie, czyli na
wiosnę, na plenerach. Wtedy gramy zazwyczaj w piątkę.
Emil: Płytę nagraliśmy sami,
wymieniając się pomysłami, plikami, głównie przez komputery. Nie
robiliśmy prób. Teraz, kiedy chcemy to zagrać na żywo, szukamy
różnych rozwiązań.
Wasz wydawca, Marcin Babko, jako
dziennikarz muzyczny, już długo siedzi w środowisku. Ponad 10 lat.
To na pewno wam pomaga.
Emil: Tak, tworzymy z Marcinem bardzo
zgrany duet, a raczej trio. Każdy ma swoje obowiązki i zadania, co
sprawia, że praca staje się o wiele wydajniejsza i przynosi
wymierne korzyści.
Śpiewasz po angielsku. Myślałaś
o śpiewaniu w języku polskim?
Sonia: Tak. Dużo ludzi na mnie
naciska, żeby pisać piosenki po polsku. Mamy już kilka takich
pomysłów na nową płytę albo między płytami. Podczas koncertów
powstaje bariera językowa między nadawcą a odbiorcą. Ludzie
bardziej skupiają się na muzyce, co z jednej strony jest dobre, ale
tekst nie za bardzo do ludzi dociera. Cały czas myślimy nad tym,
żeby zrobić coś po polsku, ale nie jest to łatwe. Nasza muzyka
jest dźwięczna, a język polski jest trudny do śpiewania i ma dużo
szeleszczących głosek. Jest to wyzwanie.
Jesteś też autorką teksów.
Sonia: Tak. Na płycie jest tylko jeden
cover, grupy The Connells, „'74-'75”, a reszta to nasze autorskie
projekty.
Pisanie przychodzi ci łatwo?
Sonia: To ewolucja. Wpada mi do głowy
pomysł, siadam, piszę i nie myślę o tym, że piszę. Dopiero
później do tego wracam, robię poprawki, językowe, stylistyczne.
Piszę do muzyki. Niektórzy najpierw piszą tekst. Ja inspiruję się
muzyką.
Emil na co dzień pracuje w sklepie
muzycznym, a ty uczysz się jeszcze w szkole. Jeździcie po Polsce,
gracie koncerty – ostatnio jako support Belgijki Selah Sue.
Udzielacie wywiadów, pojawiacie się w radiu, telewizji, nagrywacie
piosenki, teledyski, macie próby. Jak godzisz to z nauką w
Sosnowcu?
Sonia: Niedawno znajomi napisali mi na
Facebooku: „Droga Soniu! Ostatnio częściej widujemy Cię na
YouTubie i w telewizji, słyszymy w radiu. Wróć do szkoły!
Pozdrawiamy”. Tak to ostatnio wygląda. Wszystko jest w tygodniu i
jesteśmy w rozjazdach. Pięć dni siedzieliśmy w stolicy.
Promowaliśmy płytę. Zagraliśmy dwa koncerty na Europejskich
Targach Muzycznych, gdzie wypatrzył nas Jurek Owsiak, któremu nasza
płyta bardzo się spodobała. Odwiedziliśmy program "Dzień Dobry
TVN", radio Roxy FM i wiele innych. Ciężki tydzień. Siedzeniem nie
można tego nazwać, bo była kupa roboty. Emil stwierdził, że
przez ten weekend w Warszawie zrobiliśmy więcej niż zrobił we
wszystkich swoich zespołach przez cały rok. Nie napotykam na
problemy w szkole. Dla nich to też jest korzyść, bo powoli roznosi
się wieść, że jakaś dziewczyna ze liceum Staszica śpiewa. To
dobrze dla szkoły.
Jakie masz plany po zakończeniu
edukacji w tej szkole?
Sonia: Myślę, żeby uderzyć w
Kraków, na Uniwersytet Jagielloński, na studia językowe. Jeszcze
nie wiem, jaki wybrać język.
Emilu, co z twoimi innymi zespołami,
Gutierez i The Marians?
Emil: Gutierez odszedł w zapomnienie.
Koledzy z tego zespołu zajmują się innymi rzeczami. Działający
obecnie zespół Milcz Serce to praktycznie skład Gutierez. The
Marians odłożyłem na boczny tor. Czasowo jest to niewykonalne.
Gdybyśmy mogli żyć z muzyki, to wyglądało by to inaczej.
10 lat różnicy wieku. Dobrze się
dogadujecie?
Sonia: Myślę, że tak.
Emil: Sonia nigdy nie grała w zespole,
w garażu, a ja na początku miałem taki etap i szereg problemów,
przez które przechodzi zespół. Z Sonią jest inaczej. Brała
udział w konkursach, a teraz nagraliśmy płytę i gramy już duże
koncerty. To dwie różne drogi. Jest między nami różnica wieku,
ale uzupełniamy się. Mam doświadczenie, a Sonia napędza mnie
młodzieńczą energią. Czasami są zgrzyty. Sonia chciałaby tak, a
ja chciałbym inaczej, ale na tym polega zespół. Trzeba wypracować
kompromis. Jest łatwiej, bo pracujemy w dwójkę.
Sonia: Kiedy w zespole jest więcej
osób, to samo zrobienie próby może być problemem.
Emil: W zespołach może być pięć
osób. Wtedy jest pięć osobowości i każdy chce czegoś innego, a
my się dogadujemy, jak w małżeństwie.
BK