"Gazeta Mysłowicka", nr 6/2011
fot. WPKiW
Jacek Kuderski, basista Myslovitz:
–
Święta spędzamy w domu. W tym roku organizujemy wigilię, tak więc przede mną i żoną pieczenie, gotowanie i cała ceremonia związana z przygotowaniami. Nie zabraknie symboli świątecznych: choinki, ozdób itp. Przyjdą rodzice, teściowie i może jeszcze ktoś? Może zawita jakiś wędrowiec, dla którego zawsze przygotowane jest dodatkowe nakrycie?
Będzie oczywiście smażony karp, którego w zdecydowanej większości jesteśmy fanami. Będzie zupa grzybowa z łazankami, zupa rybna z grzankami, kapusta z grzybami, z grochem, makówki, ciasto i jeszcze coś – zobaczymy.
Teraz jest już gorący okres na szukanie prezentów pod choinkę, na które zawsze wszyscy czekamy, a przede wszystkim czeka moja córka Tamara. Był już Mikołaj, a teraz pora na Dzieciątko. Mamy już pomysły na prezenty i wstępna realizacja też już nastąpiła, więc „pierwsze koty za płoty”. Jeszcze nie wszystko kupione, ale do świąt pozostało jeszcze trochę czasu, więc na pewno damy radę.
fot. WPKiW
Wojciech „Lala” Kuderski, perkusista Myslovitz:
– Święta spędzam zawsze w gronie rodzinnym i nie wyobrażam sobie innej atmosfery. Na stole wigilijnym nie może zabraknąć karpia, zupy rybnej z grzankami, barszczu z uszkami, kapusty z grzybami i grochem. To baza w moim menu. Uwielbiam też śpiewać wspólnie kolędy z córką Polą. Prezenty zawsze z żoną kupujemy dużo wcześniej, żeby zapobiec tłumom ludzi w sklepach.
Z Jackiem i Przemkiem z Myslovitz wzięliśmy udział w akcji „Rozdajemy familoki”. To akcja charytatywna dla dzieci przesiedlonych z bytomskiego osiedla Karb. Artyści, osoby publiczne, sportowcy ozdabiają pierniki, które można licytować na Allegro do 27 i 28 grudnia.
BK
22 grudnia 2011
13 grudnia 2011
Spięty orkiestra
www.suplement.us.edu.pl, grudzień 2011
O potrzebie nowych wrażeń, lataniu z odkurzaczem, starych piosenkach Koli i nowej płycie grupy Lao Che mówi Spięty, Hubert Dobaczewski, wokalista zespołu. Podczas solowych koncertów gra jednocześnie na gitarze, banjo i samplerze perkusyjnym. Na specjalnych urządzeniach zapętla dźwięki i modyfikuje śpiew.
Koncert w Jazz Clubie Hipnoza 26 listopada
fot. KM
Wystąpiłeś na koncercie w ramach Ars Cameralis. Jak znalazłeś się na tym festiwalu?
Zaproszono mnie. Nie wiedziałem za wiele o tej imprezie. Nie jeżdżę na koncerty w ramach specjalnego klucza. Przedwczoraj graliśmy z Lao Che w Krakowie, wczoraj w Gliwicach i mój manager, przyjaciel, połączył to z tym festiwalem. Tego typu impreza sprzyja mojemu występowi.
Dzisiejszego wieczoru lwią część twojego występu stanowiły piosenki z wydanej przed dwoma laty płyty „Antyszanty”. Podczas solowych koncertów grasz też utwory, których nie ma na płycie, np. „Tingel Tangel”, piosenkę jednego z twoich pierwszych zespołów, Koli.
„Antyszanty” to siłą rzeczy moja jedyna płyta. Grałem kiedyś fragment Koli, rymowałem. Tak można to nazwać, bo nie czuję się hiphopowcem. Był tam inny podkład muzyczny, który zapętlałem na gitarze i grałem do tego bit. Trudno powiedzieć, czy będzie jeszcze można to usłyszeć. Są zakusy – w ramach Lao Che, na podstawie sugestii z zewnątrz, próśb – ale nie czuję tego na tę chwilę.
Piosenki, które grałem dzisiaj, a których nie ma na płycie, to „Już kąpiesz się nie dla mnie” Kabaretu Starszych Panów, „Soldat” 5'nizzy, „Pea” – którą wykonywał Flea z Red Hot Chili Peppers – „Kokainistka” Macieja Zembatego. Do tego jedna piosenka z lat 30., ale nie doszukałem się autora. Była jeszcze piosenka parafolkowa, do której napisałem tekst dla zespołu Kapela ze Wsi Warszawa, ale jakoś nie kwapili się, żeby to wykorzystać, więc zacząłem wykonywać to sam.
Ma to coś wspólnego z projektem R.U.T.A.? Założyciel Kapeli Maciek Szajkowski zaprosił cię do wspólnego wykonania starych chłopskich piosenek.
Nie. W tym projekcie wziąłem udział marginalny. Przyjechałem na dwie godziny sesji nagraniowej i odczytałem coś z kartki. To jedyne, co mnie z nimi łączy. Nie grałem z nimi koncertów, ale koleguję się z Maćkiem.
Jesteś zadowolony z występu?
Było mi trochę ciężko, bo jestem chory, więc nie mogłem się do końca wgryźć, ale było w porządku. To mój trzeci koncert w Katowicach. Dwukrotnie grałem w Rialcie, piękne koncerty. Ciężko jest mi psychicznie przekonać się do tego, że będę tutaj jechał po raz trzeci i grał koncert z podobnym repertuarem. Lubię, kiedy coś jest innego, świeżego z koncertu na koncert. Z tym materiałem na pewno nie zagram już w Katowicach. To już nie zadziała ani na ludzi, ani na mnie. Będę musiał skomponować i wydać coś nowego. Szukam silnych wrażeń. Inaczej to nie ma sensu.
Koncertujesz w miarę regularnie, z Lao Che i sam. W najbliższym czasie można się spodziewać innych efektów twojej pracy muzycznej?
Mój projekt solowy zszedł na bok. Nie jestem Napoleonem. On podobno na pięciu rzeczach się skupiał, ja nawet na dwóch nie jestem w stanie. Jeśli robimy nową płytę z Lao Che, to skupiam na tym wszystkie siły. Nie potrafię dzielić uwagi – gotowanie zupy, zmienianie przy okazji pieluchy i przelecenie z odkurzaczem po chałupie to co innego. Jak mam coś skomponować, to wiążę się z tym emocjonalnie. Chciałbym zrobić coś, co w ramach zdrowych ambicji jest fajne, satysfakcjonuje mnie i uskrzydla. Jak ludzie mają tego słuchać, mam z tym jeździć na koncerty przez dwa lata, to nie mogę tego zrobić źle. Są ludzie, którzy nagrywają trzy-cztery płyty w roku i świetnie im idzie. Ja nagrywam jedną płytę na trzy lata, ale nie jestem w stanie inaczej.
O potrzebie nowych wrażeń, lataniu z odkurzaczem, starych piosenkach Koli i nowej płycie grupy Lao Che mówi Spięty, Hubert Dobaczewski, wokalista zespołu. Podczas solowych koncertów gra jednocześnie na gitarze, banjo i samplerze perkusyjnym. Na specjalnych urządzeniach zapętla dźwięki i modyfikuje śpiew.
Koncert w Jazz Clubie Hipnoza 26 listopada
fot. KM
Wystąpiłeś na koncercie w ramach Ars Cameralis. Jak znalazłeś się na tym festiwalu?
Zaproszono mnie. Nie wiedziałem za wiele o tej imprezie. Nie jeżdżę na koncerty w ramach specjalnego klucza. Przedwczoraj graliśmy z Lao Che w Krakowie, wczoraj w Gliwicach i mój manager, przyjaciel, połączył to z tym festiwalem. Tego typu impreza sprzyja mojemu występowi.
Dzisiejszego wieczoru lwią część twojego występu stanowiły piosenki z wydanej przed dwoma laty płyty „Antyszanty”. Podczas solowych koncertów grasz też utwory, których nie ma na płycie, np. „Tingel Tangel”, piosenkę jednego z twoich pierwszych zespołów, Koli.
„Antyszanty” to siłą rzeczy moja jedyna płyta. Grałem kiedyś fragment Koli, rymowałem. Tak można to nazwać, bo nie czuję się hiphopowcem. Był tam inny podkład muzyczny, który zapętlałem na gitarze i grałem do tego bit. Trudno powiedzieć, czy będzie jeszcze można to usłyszeć. Są zakusy – w ramach Lao Che, na podstawie sugestii z zewnątrz, próśb – ale nie czuję tego na tę chwilę.
Piosenki, które grałem dzisiaj, a których nie ma na płycie, to „Już kąpiesz się nie dla mnie” Kabaretu Starszych Panów, „Soldat” 5'nizzy, „Pea” – którą wykonywał Flea z Red Hot Chili Peppers – „Kokainistka” Macieja Zembatego. Do tego jedna piosenka z lat 30., ale nie doszukałem się autora. Była jeszcze piosenka parafolkowa, do której napisałem tekst dla zespołu Kapela ze Wsi Warszawa, ale jakoś nie kwapili się, żeby to wykorzystać, więc zacząłem wykonywać to sam.
Ma to coś wspólnego z projektem R.U.T.A.? Założyciel Kapeli Maciek Szajkowski zaprosił cię do wspólnego wykonania starych chłopskich piosenek.
Nie. W tym projekcie wziąłem udział marginalny. Przyjechałem na dwie godziny sesji nagraniowej i odczytałem coś z kartki. To jedyne, co mnie z nimi łączy. Nie grałem z nimi koncertów, ale koleguję się z Maćkiem.
Jesteś zadowolony z występu?
Było mi trochę ciężko, bo jestem chory, więc nie mogłem się do końca wgryźć, ale było w porządku. To mój trzeci koncert w Katowicach. Dwukrotnie grałem w Rialcie, piękne koncerty. Ciężko jest mi psychicznie przekonać się do tego, że będę tutaj jechał po raz trzeci i grał koncert z podobnym repertuarem. Lubię, kiedy coś jest innego, świeżego z koncertu na koncert. Z tym materiałem na pewno nie zagram już w Katowicach. To już nie zadziała ani na ludzi, ani na mnie. Będę musiał skomponować i wydać coś nowego. Szukam silnych wrażeń. Inaczej to nie ma sensu.
Koncertujesz w miarę regularnie, z Lao Che i sam. W najbliższym czasie można się spodziewać innych efektów twojej pracy muzycznej?
Mój projekt solowy zszedł na bok. Nie jestem Napoleonem. On podobno na pięciu rzeczach się skupiał, ja nawet na dwóch nie jestem w stanie. Jeśli robimy nową płytę z Lao Che, to skupiam na tym wszystkie siły. Nie potrafię dzielić uwagi – gotowanie zupy, zmienianie przy okazji pieluchy i przelecenie z odkurzaczem po chałupie to co innego. Jak mam coś skomponować, to wiążę się z tym emocjonalnie. Chciałbym zrobić coś, co w ramach zdrowych ambicji jest fajne, satysfakcjonuje mnie i uskrzydla. Jak ludzie mają tego słuchać, mam z tym jeździć na koncerty przez dwa lata, to nie mogę tego zrobić źle. Są ludzie, którzy nagrywają trzy-cztery płyty w roku i świetnie im idzie. Ja nagrywam jedną płytę na trzy lata, ale nie jestem w stanie inaczej.
24 listopada 2011
Stara szkoła Fisza i Emade
www.suplement.us.edu.pl, listopad 2011
Chorzowska publiczność była pierwszą, która na żywo usłyszała piosenki z nowej płyty braci Waglewskich „Zwierzę bez nogi”. Koncert odbył się w ramach festiwalu Ars Cameralis.
Fisz i Emade w chorzowskiej Szufladzie 15
fot. KM
– Lepiej grało nam się nowe kawałki, niż stare – mówił o występie 20 listopada br. w klubie Szuflada 15 Mariusz Obijalski, klawiszowiec. Oprócz niego na scenie pojawił się Fisz (Bartosz Waglewski) – wokal, Emade (Piotr Waglewski) – perkusja, Michał Sobolewski – gitara elektryczna i Piotr Gajewski – gitara basowa.
Ostatnia płyta wyrosłego na gruncie sceny hiphopowej duetu Fisza i Emade ukazała się w ubiegłym roku. Był to rockowy album „Kim Nowak”. Nowy krążek będzie miał swoją premierę 25 listopada br. Tego dnia muzycy zagrają również koncert w ramach Europejskich Targów Muzycznych w Warszawie, po raz pierwszy oficjalnie prezentując nowe piosenki. Album zapowiadany jest jako nawiązanie do hiphopowej stylistyki lat 90. Do współpracy muzycy zaprosili DJ Eproma, odpowiedzialnego za skreczowanie na gramofonach. Wpływ wykonawców takich jak Beastie Boys widać i słychać już w teledysku do tytułowego nagrania. Jego premiera miała miejsce pod koniec października. Do tej pory ukazały się trzy wersje klipu.
Nowy materiał stanowił połowę występu w chorzowskim klubie. Muzycy wykonali również starsze piosenki, m.in. „Bla bla bla numer dwa”, „Heavi metal”, „Jesteście gotowi?”, „Serce” i „Szefa kuchni”. – Fisz jest ambitniejszy od innych hiphopowców, gra na żywo. Lubię Ostrego, ale Fisz jest inny – mówiła Jadzia, uczestniczka koncertu. – Fisz miesza gatunki – dodał Paweł. – Nie słucham takiej muzyki, ale jest fajnie, bo mogę posłuchać czegoś innego.
Pod sceną panował ścisk, ale – jak śpiewa Fisz na nowym singlu – „ten co tu stoi to mistrz starej szkoły”.
BK
Chorzowska publiczność była pierwszą, która na żywo usłyszała piosenki z nowej płyty braci Waglewskich „Zwierzę bez nogi”. Koncert odbył się w ramach festiwalu Ars Cameralis.
Fisz i Emade w chorzowskiej Szufladzie 15
fot. KM
– Lepiej grało nam się nowe kawałki, niż stare – mówił o występie 20 listopada br. w klubie Szuflada 15 Mariusz Obijalski, klawiszowiec. Oprócz niego na scenie pojawił się Fisz (Bartosz Waglewski) – wokal, Emade (Piotr Waglewski) – perkusja, Michał Sobolewski – gitara elektryczna i Piotr Gajewski – gitara basowa.
Ostatnia płyta wyrosłego na gruncie sceny hiphopowej duetu Fisza i Emade ukazała się w ubiegłym roku. Był to rockowy album „Kim Nowak”. Nowy krążek będzie miał swoją premierę 25 listopada br. Tego dnia muzycy zagrają również koncert w ramach Europejskich Targów Muzycznych w Warszawie, po raz pierwszy oficjalnie prezentując nowe piosenki. Album zapowiadany jest jako nawiązanie do hiphopowej stylistyki lat 90. Do współpracy muzycy zaprosili DJ Eproma, odpowiedzialnego za skreczowanie na gramofonach. Wpływ wykonawców takich jak Beastie Boys widać i słychać już w teledysku do tytułowego nagrania. Jego premiera miała miejsce pod koniec października. Do tej pory ukazały się trzy wersje klipu.
Nowy materiał stanowił połowę występu w chorzowskim klubie. Muzycy wykonali również starsze piosenki, m.in. „Bla bla bla numer dwa”, „Heavi metal”, „Jesteście gotowi?”, „Serce” i „Szefa kuchni”. – Fisz jest ambitniejszy od innych hiphopowców, gra na żywo. Lubię Ostrego, ale Fisz jest inny – mówiła Jadzia, uczestniczka koncertu. – Fisz miesza gatunki – dodał Paweł. – Nie słucham takiej muzyki, ale jest fajnie, bo mogę posłuchać czegoś innego.
Pod sceną panował ścisk, ale – jak śpiewa Fisz na nowym singlu – „ten co tu stoi to mistrz starej szkoły”.
BK
20 listopada 2011
Myslovitz bez „Peggy Brown”
www.suplement.us.edu.pl, listopad 2011
W ramach jesiennej trasy promującej album „Nieważne jak wysoko jesteśmy...” 10 listopada br. w katowickim Mega Clubie zagrał zespół Myslovitz.
W katowickim Mega Clubie Myslovitz promował album „Nieważne jak wysoko jesteśmy...”
fot. KM
Po godz. 15.00 część muzyków spotkała się z wielbicielami w katowickim Empiku. Wieczorny koncert otworzył występ zespołu Generał Stilwell, mysłowickiej grupy działającej na przełomie lat 80. i 90. i reaktywowanej cztery lata temu. Był to jeden z pierwszych w Polsce zespołów grających muzykę gitarową inspirowaną brytyjskim rockiem. Marek „Dżałówa” Jałowiecki, lider grupy, jest autorem muzyki do przeboju Myslovitz „Peggy Brown”.
Dwugodzinny koncert gwiazdy rozpoczęła piosenka „Wieża melancholii”. Myslovitz zaprezentował przede wszystkim piosenki z ostatniej płyty, w tym „Przypadek Hermana Rotha”, trzeci singiel, który od października promuje wydany w tym roku album. Tekst piosenki związany jest książką Philipa Rotha „Dziedzictwo. Historia prawdziwa”, w której opisana jest historia ojca pisarza. – Zdiagnozowano u niego nieuleczalną chorobę i miał świadomość odchodzenia – mówił Artur Rojek w wywiadzie dla radiowej Trójki. – Tekst miał dotyczyć przemijania. W końcu zaczął iść w trochę inne sfery. Nie jest to już historia żywcem wyjęta z książki. – W Katowicach zabrzmiała m.in. instrumentalna improwizacja „Man on the Machine” z płyty „Skalary mieczyki neonki”. – Niezły ogień na koncercie – mówi Magda Zabagło, wielbicielka zespołu – Przemek Myszor [klawisze i gitara elektryczna] zamienia się miejscem z Jackiem Kuderskim [gitara basowa], dają czadu, a fani wpadają w trans. – Tego wieczoru zabrakło z kolei piosenek pochodzących z pierwszych trzech płyt zespołu.
Organizatorzy koncertu ulgowo potraktowali studentów i licealistów, przy zakupie biletów przewidzieli dla nich 15 zł zniżki. – Umówiliśmy się tak z managementem zespołu. Miał to być ukłon w stronę osób, które mają małe kiszonkowe. W przyszłości pewnie też zdecydujemy się na podobną formę promocji innych wydarzeń – mówi Tomasz Breś, współwłaściciel klubu.
Premiera nowej płyty Myslovitz, będącej kontynuacją „Nieważne jak wysoko jesteśmy...”, zapowiadana jest na wiosnę 2012 roku.
Na bis w Mega Clubie zespół wykonał m.in. „Długość dźwięku samotności”. Tej piosenki Artur Rojek nie musiał śpiewać sam.
BK
W ramach jesiennej trasy promującej album „Nieważne jak wysoko jesteśmy...” 10 listopada br. w katowickim Mega Clubie zagrał zespół Myslovitz.
W katowickim Mega Clubie Myslovitz promował album „Nieważne jak wysoko jesteśmy...”
fot. KM
Po godz. 15.00 część muzyków spotkała się z wielbicielami w katowickim Empiku. Wieczorny koncert otworzył występ zespołu Generał Stilwell, mysłowickiej grupy działającej na przełomie lat 80. i 90. i reaktywowanej cztery lata temu. Był to jeden z pierwszych w Polsce zespołów grających muzykę gitarową inspirowaną brytyjskim rockiem. Marek „Dżałówa” Jałowiecki, lider grupy, jest autorem muzyki do przeboju Myslovitz „Peggy Brown”.
Dwugodzinny koncert gwiazdy rozpoczęła piosenka „Wieża melancholii”. Myslovitz zaprezentował przede wszystkim piosenki z ostatniej płyty, w tym „Przypadek Hermana Rotha”, trzeci singiel, który od października promuje wydany w tym roku album. Tekst piosenki związany jest książką Philipa Rotha „Dziedzictwo. Historia prawdziwa”, w której opisana jest historia ojca pisarza. – Zdiagnozowano u niego nieuleczalną chorobę i miał świadomość odchodzenia – mówił Artur Rojek w wywiadzie dla radiowej Trójki. – Tekst miał dotyczyć przemijania. W końcu zaczął iść w trochę inne sfery. Nie jest to już historia żywcem wyjęta z książki. – W Katowicach zabrzmiała m.in. instrumentalna improwizacja „Man on the Machine” z płyty „Skalary mieczyki neonki”. – Niezły ogień na koncercie – mówi Magda Zabagło, wielbicielka zespołu – Przemek Myszor [klawisze i gitara elektryczna] zamienia się miejscem z Jackiem Kuderskim [gitara basowa], dają czadu, a fani wpadają w trans. – Tego wieczoru zabrakło z kolei piosenek pochodzących z pierwszych trzech płyt zespołu.
Organizatorzy koncertu ulgowo potraktowali studentów i licealistów, przy zakupie biletów przewidzieli dla nich 15 zł zniżki. – Umówiliśmy się tak z managementem zespołu. Miał to być ukłon w stronę osób, które mają małe kiszonkowe. W przyszłości pewnie też zdecydujemy się na podobną formę promocji innych wydarzeń – mówi Tomasz Breś, współwłaściciel klubu.
Premiera nowej płyty Myslovitz, będącej kontynuacją „Nieważne jak wysoko jesteśmy...”, zapowiadana jest na wiosnę 2012 roku.
Na bis w Mega Clubie zespół wykonał m.in. „Długość dźwięku samotności”. Tej piosenki Artur Rojek nie musiał śpiewać sam.
BK
19 listopada 2011
Przychodzimy na UŚ. Zmierzamy do pracy
"Suplement", nr 4/2011
Według obiegowej opinii, wyższe wykształcenie to dzisiaj konieczność, uczelnie ścigają się więc w przedstawianiu kolorowych ofert i dają nadzieję prostych rozwiązań na drodze kariery zawodowej. Jednak alarmujące dane z pola bitwy o miejsce pracy nie napawają optymizmem. Czy sytuacja nie wymyka się spod kontroli?
ilustracja: BK, BS
Jak podaje Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, wzrasta odsetek osób bezrobotnych legitymujących się dyplomami wyższych uczelni. W 2003 roku osoby z wyższym wykształceniem stanowiły 4% zarejestrowanych, a w 2011 roku ich udział wzrósł aż do 11%.
– Niepokojące dane o bezrobociu wśród absolwentów to najważniejsze wyzwanie, jakie stoi obecnie przed uczelniami. Problem w tym, że od lat dużą popularnością cieszą się kierunki masowe, po których trudno znaleźć zatrudnienie – mówiła minister nauki Barbara Kudrycka w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego”. – Ważne jednak, aby uczelnie w tworzeniu swojej oferty studiów uwzględniały nie tylko prognozy gospodarcze i potrzeby rynku pracy, ale także kreowały nowe zawody.
Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości we współpracy z Uniwersytetem Jagiellońskim do 2014 roku będzie śledzić polski rynek pracy. W ramach projektu Bilans Kapitału Ludzkiego poszukiwana jest m.in. odpowiedź na pytanie: jaki wybrać kierunek kształcenia, by po szkole czy studiach posiadać wiedzę i umiejętności, na które będzie zapotrzebowanie?
Pod koniec 2010 roku badanie wykazało, że wzrastająca liczba osób kształcących się na poziomie wyższym i wysokie aspiracje edukacyjne uczniów szkół ponadgimnazjalnych powodują wysoki poziom przeedukowania społeczeństwa, który niekoniecznie wiąże się z nadmiarem kompetencji.
Jednocześnie dane Ministerstwa Pracy pokazują, że pod koniec 2010 roku w urzędach pracy osoby do 25. roku życia stanowiły 22% zarejestrowanych bezrobotnych. Do tej grupy zaliczał się co piąty bezrobotny, podczas gdy w latach 1991-2000 zaliczał się co trzeci. Dane ministerstwa potwierdza Międzynarodowa Organizacja Pracy, która ostrzega, że pokazują one już problem cywilizacyjny.
Liczba zarejestrowanych bezrobotnych ogółem i do 12 miesięcy od dnia ukończenia nauki według grup zawodów i specjalności. Stan na koniec 2010 roku
Źródło: Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej
Zdaniem ministerstwa osoby w wieku od 15 do 24 lat cechują się niską aktywnością zawodową. Tylko co trzeci młody człowiek podejmuje pracę. Ministerstwo zaznacza jednak, że pozostała część młodzieży jest bierna zawodowo głównie z powodu nauki i uzupełniania kwalifikacji. Podnoszenie kwalifikacji zawodowych zwiększa szanse na rynku pracy, ale przy założeniu, że kształcenie to odbywa się w kierunkach odpowiadających zapotrzebowaniu.
Poszukiwani: urzędnik i inżynier
Według danych Ministerstwa Pracy, pod koniec 2010 roku najwięcej zarejestrowanych bezrobotnych poszukiwało pracy w przetwórstwie przemysłowym, handlu, budownictwie i usługach. Nadwyżkę siły roboczej odnotowano w rolnictwie i przemyśle, natomiast niedobory pracowników dostrzeżono w administracji publicznej, obronie narodowej, opiece zdrowotnej i pomocy społecznej oraz edukacji.
Serwis rynekpracy.pl zwraca z kolei uwagę na inny problem. Polskie firmy mają kłopoty ze znalezieniem odpowiednich inżynierów specjalistów. Zagraniczne migracje oraz malejąca liczba osób chętnych na studia techniczne generują deficyt, którego efekty będą coraz bardziej odczuwalne przez pracodawców. Serwis zaleca nie tylko polepszanie warunków płacowych, lecz także aktywną współpracę z uczelniami wyższymi.
„Jakie są perspektywy? – pytają redaktorzy serwisu kierunkistudiow.pl. – Coraz większą popularnością będzie cieszyła się znajomość przez pracownika więcej niż jednej branży. Przykładem są inżynierzy budownictwa z dyplomem studiów ekonomicznych”. Inżynierowie stanowią jednak tylko niewielki procent absolwentów Uniwersytetu Śląskiego, a stricte ekonomicznych kierunków kształcenia na uniwersytecie nie ma.
Według obiegowej opinii, wyższe wykształcenie to dzisiaj konieczność, uczelnie ścigają się więc w przedstawianiu kolorowych ofert i dają nadzieję prostych rozwiązań na drodze kariery zawodowej. Jednak alarmujące dane z pola bitwy o miejsce pracy nie napawają optymizmem. Czy sytuacja nie wymyka się spod kontroli?
ilustracja: BK, BS
Jak podaje Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, wzrasta odsetek osób bezrobotnych legitymujących się dyplomami wyższych uczelni. W 2003 roku osoby z wyższym wykształceniem stanowiły 4% zarejestrowanych, a w 2011 roku ich udział wzrósł aż do 11%.
– Niepokojące dane o bezrobociu wśród absolwentów to najważniejsze wyzwanie, jakie stoi obecnie przed uczelniami. Problem w tym, że od lat dużą popularnością cieszą się kierunki masowe, po których trudno znaleźć zatrudnienie – mówiła minister nauki Barbara Kudrycka w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego”. – Ważne jednak, aby uczelnie w tworzeniu swojej oferty studiów uwzględniały nie tylko prognozy gospodarcze i potrzeby rynku pracy, ale także kreowały nowe zawody.
Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości we współpracy z Uniwersytetem Jagiellońskim do 2014 roku będzie śledzić polski rynek pracy. W ramach projektu Bilans Kapitału Ludzkiego poszukiwana jest m.in. odpowiedź na pytanie: jaki wybrać kierunek kształcenia, by po szkole czy studiach posiadać wiedzę i umiejętności, na które będzie zapotrzebowanie?
Pod koniec 2010 roku badanie wykazało, że wzrastająca liczba osób kształcących się na poziomie wyższym i wysokie aspiracje edukacyjne uczniów szkół ponadgimnazjalnych powodują wysoki poziom przeedukowania społeczeństwa, który niekoniecznie wiąże się z nadmiarem kompetencji.
Jednocześnie dane Ministerstwa Pracy pokazują, że pod koniec 2010 roku w urzędach pracy osoby do 25. roku życia stanowiły 22% zarejestrowanych bezrobotnych. Do tej grupy zaliczał się co piąty bezrobotny, podczas gdy w latach 1991-2000 zaliczał się co trzeci. Dane ministerstwa potwierdza Międzynarodowa Organizacja Pracy, która ostrzega, że pokazują one już problem cywilizacyjny.
Liczba zarejestrowanych bezrobotnych ogółem i do 12 miesięcy od dnia ukończenia nauki według grup zawodów i specjalności. Stan na koniec 2010 roku
Źródło: Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej
Zdaniem ministerstwa osoby w wieku od 15 do 24 lat cechują się niską aktywnością zawodową. Tylko co trzeci młody człowiek podejmuje pracę. Ministerstwo zaznacza jednak, że pozostała część młodzieży jest bierna zawodowo głównie z powodu nauki i uzupełniania kwalifikacji. Podnoszenie kwalifikacji zawodowych zwiększa szanse na rynku pracy, ale przy założeniu, że kształcenie to odbywa się w kierunkach odpowiadających zapotrzebowaniu.
Poszukiwani: urzędnik i inżynier
Według danych Ministerstwa Pracy, pod koniec 2010 roku najwięcej zarejestrowanych bezrobotnych poszukiwało pracy w przetwórstwie przemysłowym, handlu, budownictwie i usługach. Nadwyżkę siły roboczej odnotowano w rolnictwie i przemyśle, natomiast niedobory pracowników dostrzeżono w administracji publicznej, obronie narodowej, opiece zdrowotnej i pomocy społecznej oraz edukacji.
Serwis rynekpracy.pl zwraca z kolei uwagę na inny problem. Polskie firmy mają kłopoty ze znalezieniem odpowiednich inżynierów specjalistów. Zagraniczne migracje oraz malejąca liczba osób chętnych na studia techniczne generują deficyt, którego efekty będą coraz bardziej odczuwalne przez pracodawców. Serwis zaleca nie tylko polepszanie warunków płacowych, lecz także aktywną współpracę z uczelniami wyższymi.
„Jakie są perspektywy? – pytają redaktorzy serwisu kierunkistudiow.pl. – Coraz większą popularnością będzie cieszyła się znajomość przez pracownika więcej niż jednej branży. Przykładem są inżynierzy budownictwa z dyplomem studiów ekonomicznych”. Inżynierowie stanowią jednak tylko niewielki procent absolwentów Uniwersytetu Śląskiego, a stricte ekonomicznych kierunków kształcenia na uniwersytecie nie ma.
17 listopada 2011
Kraków nadal śpiewa poezję
"Suplement", nr 4/2011
Przesłuchania ponad pięćdziesięciu nominowanych do finału 47. Studenckiego Festiwalu Piosenki rozpoczęły się 19 października br. w krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. Jury zdecydowało, że pierwszą nagrodę wysokości 7 tys. zł otrzymali...
...ex aexuo Jakub Pawlak i Tomasz Steńczyk. W skład jury weszli Jacek Cygan, Zygmunt Konieczny, Ewa Kornecka, Jan Poprawa, Jerzy Satanowski, Bogusław Sobczuk, Jan Wołek i Zbigniew Zamachowski. Drugą nagrodę przyznano Alicji Pyziak, a trzecią Agacie Rożankowskiej. Ponadto, Nagrodę im. Wojciecha Bellona otrzymał Paweł Leszoski, a Nagrodę im. Jacka Kaczmarskiego Piotr Bukartyk.
Dziesięciu laureatów i wyróżnionych zaprezentowało się podczas koncertu galowego na deskach Teatru im. Juliusza Słowackiego w sobotni wieczór, 22 października br. – Kraków kojarzy się ze Studenckim Festiwalem Piosenki – mówił Zbigniew Zamachowski, prowadzący. Przypomniał, że swoją karierę rozpoczynali tu m.in. Ewa Demarczyk, Maryla Rodowicz, Marek Grechuta, Jacek Kaczmarski, Grzegorz Turnau i on sam.
Występy rozpoczęła Karolina Jankowska z piosenką „Dzieci Hioba” Jacka Kaczmarskiego. – Jak się czujesz, występując na tej samej scenie, co Helena Modrzejewska i ja? – pytał Zamachowski.
Druga część koncertu, zatytułowana „C'est la vie”, poświęcona była pamięci krakowskiego piosenkarza jazzowego Andrzeja Zauchy w dwudziestolecie tragicznej śmierci. – Jako jedyny spośród państwa jestem uprawniony do prowadzenia tego koncertu, ponieważ nie skończyłem studiów, a zaczynałem trzy razy – mówił przyjaciel Zauchy Andrzej Piaseczny. Wśród wykonawców pojawili się m.in. Janusz Radek (z rewelacyjnym wykonaniem „Masz przewrócone w głowie”), Andrzej Sikorowski i Grzegorz Turnau („Pani Zosia”) oraz Dżamble – jeden z pierwszych zespołów Zauchy.
Ponad trzygodzinny koncert zamknęła piosenka „C'est la vie” w wykonaniu Ryszarda Rynkowskiego.
Na Festiwalu z wierszem Wojaczka
Na co dzień student informatyki, w wolnych chwilach komponuje i śpiewa poezję. Jakub Pawlak ze Strykowa, 20 l., zwycięzca 47. Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie.
Jakub Pawlak
fot. KM
Jak znalazłeś się na Studenckim Festiwalu Piosenki?
Wystąpiłem na Spotkaniach Zamkowych „Śpiewajmy Poezję” w Olsztynie. Dostałem tam drugą nagrodę i rekomendację do udziału w Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie.
Jaki repertuar wybrałeś na koncert galowy festiwalu?
Komponuję muzykę przede wszystkim do wierszy polskich poetów. Wykonuję na festiwalu trzy utwory. Na koncercie galowym prezentuję „Tańcowały dwa Polaki” Józefa Barana oraz „Balladę o murach Jerycha” Joanny Kulmowej. Oprócz tego, na przesłuchaniach konkursowych, śpiewałem „Sezon” Rafała Wojaczka.
Czy na co dzień zajmujesz się muzyką?
Na co dzień studiuję informatykę w zarządzaniu. Jeśli chodzi o muzykę, robię to z wielką pasją w każdej wolnej chwili.
Gdzie można cię usłyszeć?
Zdarza mi się zostać zaproszonym przez różnych organizatorów imprez artystycznych, niezwiązanych ściśle z poezją śpiewaną, muzyką, piosenką artystyczną. Zdarza mi się zagrać recital w ramach przeglądów, teatrów amatorskich, konkursu literackiego. Jeśli chodzi o nagrania, to nagrywałem tylko amatorsko we własnym zakresie.
Może w najbliższym czasie będziesz występował w Katowicach?
Jeszcze nie mam takich planów.
Po Studenckim Festiwalu Piosenki czeka cię zapewne kariera taka, jak Marka Grechuty czy Grzegorza Turnaua.
Nie wiem, czy można coś takiego o mnie powiedzieć. Na pewno tego typu wyróżnienie może owocować w przyszłości dodatkowymi możliwościami. Nie chcę się na nic nastawiać. W przyszłym roku chciałbym odwiedzić kilka festiwali, nie spocząć na tym, co udało mi się zrobić w tym roku. Chciałbym się dalej rozwijać. Wielkim marzeniem jest nagranie własnej płyty i prezentowanie swojego materiału przed publicznością. Jak będzie, zobaczymy.
Przesłuchania ponad pięćdziesięciu nominowanych do finału 47. Studenckiego Festiwalu Piosenki rozpoczęły się 19 października br. w krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. Jury zdecydowało, że pierwszą nagrodę wysokości 7 tys. zł otrzymali...
...ex aexuo Jakub Pawlak i Tomasz Steńczyk. W skład jury weszli Jacek Cygan, Zygmunt Konieczny, Ewa Kornecka, Jan Poprawa, Jerzy Satanowski, Bogusław Sobczuk, Jan Wołek i Zbigniew Zamachowski. Drugą nagrodę przyznano Alicji Pyziak, a trzecią Agacie Rożankowskiej. Ponadto, Nagrodę im. Wojciecha Bellona otrzymał Paweł Leszoski, a Nagrodę im. Jacka Kaczmarskiego Piotr Bukartyk.
Dziesięciu laureatów i wyróżnionych zaprezentowało się podczas koncertu galowego na deskach Teatru im. Juliusza Słowackiego w sobotni wieczór, 22 października br. – Kraków kojarzy się ze Studenckim Festiwalem Piosenki – mówił Zbigniew Zamachowski, prowadzący. Przypomniał, że swoją karierę rozpoczynali tu m.in. Ewa Demarczyk, Maryla Rodowicz, Marek Grechuta, Jacek Kaczmarski, Grzegorz Turnau i on sam.
Występy rozpoczęła Karolina Jankowska z piosenką „Dzieci Hioba” Jacka Kaczmarskiego. – Jak się czujesz, występując na tej samej scenie, co Helena Modrzejewska i ja? – pytał Zamachowski.
Druga część koncertu, zatytułowana „C'est la vie”, poświęcona była pamięci krakowskiego piosenkarza jazzowego Andrzeja Zauchy w dwudziestolecie tragicznej śmierci. – Jako jedyny spośród państwa jestem uprawniony do prowadzenia tego koncertu, ponieważ nie skończyłem studiów, a zaczynałem trzy razy – mówił przyjaciel Zauchy Andrzej Piaseczny. Wśród wykonawców pojawili się m.in. Janusz Radek (z rewelacyjnym wykonaniem „Masz przewrócone w głowie”), Andrzej Sikorowski i Grzegorz Turnau („Pani Zosia”) oraz Dżamble – jeden z pierwszych zespołów Zauchy.
Ponad trzygodzinny koncert zamknęła piosenka „C'est la vie” w wykonaniu Ryszarda Rynkowskiego.
Na Festiwalu z wierszem Wojaczka
Na co dzień student informatyki, w wolnych chwilach komponuje i śpiewa poezję. Jakub Pawlak ze Strykowa, 20 l., zwycięzca 47. Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie.
Jakub Pawlak
fot. KM
Jak znalazłeś się na Studenckim Festiwalu Piosenki?
Wystąpiłem na Spotkaniach Zamkowych „Śpiewajmy Poezję” w Olsztynie. Dostałem tam drugą nagrodę i rekomendację do udziału w Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie.
Jaki repertuar wybrałeś na koncert galowy festiwalu?
Komponuję muzykę przede wszystkim do wierszy polskich poetów. Wykonuję na festiwalu trzy utwory. Na koncercie galowym prezentuję „Tańcowały dwa Polaki” Józefa Barana oraz „Balladę o murach Jerycha” Joanny Kulmowej. Oprócz tego, na przesłuchaniach konkursowych, śpiewałem „Sezon” Rafała Wojaczka.
Czy na co dzień zajmujesz się muzyką?
Na co dzień studiuję informatykę w zarządzaniu. Jeśli chodzi o muzykę, robię to z wielką pasją w każdej wolnej chwili.
Gdzie można cię usłyszeć?
Zdarza mi się zostać zaproszonym przez różnych organizatorów imprez artystycznych, niezwiązanych ściśle z poezją śpiewaną, muzyką, piosenką artystyczną. Zdarza mi się zagrać recital w ramach przeglądów, teatrów amatorskich, konkursu literackiego. Jeśli chodzi o nagrania, to nagrywałem tylko amatorsko we własnym zakresie.
Może w najbliższym czasie będziesz występował w Katowicach?
Jeszcze nie mam takich planów.
Po Studenckim Festiwalu Piosenki czeka cię zapewne kariera taka, jak Marka Grechuty czy Grzegorza Turnaua.
Nie wiem, czy można coś takiego o mnie powiedzieć. Na pewno tego typu wyróżnienie może owocować w przyszłości dodatkowymi możliwościami. Nie chcę się na nic nastawiać. W przyszłym roku chciałbym odwiedzić kilka festiwali, nie spocząć na tym, co udało mi się zrobić w tym roku. Chciałbym się dalej rozwijać. Wielkim marzeniem jest nagranie własnej płyty i prezentowanie swojego materiału przed publicznością. Jak będzie, zobaczymy.
14 października 2011
Śląski rap w Sportowej Dolinie
www.suplement.us.edu.pl, październik 2011
W dniach 23-25 lipca br. odbył się festiwal Śląski Rap to Pewniak Fest. Pierwszego dnia w bytomskiej Agorze wyłoniono wykonawcę, jaki wystąpił trzeciego dnia imprezy w Dolomitach Sportowej Dolinie w Bytomiu – Pierwszy Projekt. W kolejnych dniach w Dolomitach wystąpili m.in. Rahim, Grubson, Fokus i Abradab. Dwudniowy karnet kosztował 70 zł.
Śląski Rap to Pewniak Fest w bytomskich Dolomitach
fot. Tomasz Palej, Quiero Events
Lokalizacja festiwalu utrudniała dojazd, a koncerty rozpoczynały się z dużym opóźnieniem. Najwięksi wielbiciele śląskich raperów spędzili noc na specjalnie przygotowanym polu namiotowym.
Organizatorzy są zadowoleni. – Pierwsza edycja była pilotażowa – mówi Anna Kubik z Quiero Events. – Wyszło dobrze, czego dowodem są wpisy na fanpage'u. Dojazd nie był najlepszy. Przy współpracy z miastem planujemy już drugą edycję. Nad miejscem będziemy się zastanawiać. Cena biletów nie była wygórowana. Na koszty wpłynęło to, jak wielu artystów pojawiło się na scenie. Bilety można było wygrać lub kupić po promocyjnych cenach. Zaproszenia rozdawało Radio Czwórka. Każdy występ rządzi się własnymi prawami, stąd małe przesunięcia w rozpoczęciu koncertów.
Publiczność nie była liczna. Dopiero występy gwiazd zgromadziły pod sceną około setkę osób. Ci jednak, którzy przyszli, mimo niesprzyjającej pogody, bawili się bardzo dobrze. – Żałuję, że nie byłam na Grubsonie – mówiła jedna z uczestniczek festiwalu. – Podobał mi się koncert TRU KRU, ale najbardziej Abradab.
BK
W dniach 23-25 lipca br. odbył się festiwal Śląski Rap to Pewniak Fest. Pierwszego dnia w bytomskiej Agorze wyłoniono wykonawcę, jaki wystąpił trzeciego dnia imprezy w Dolomitach Sportowej Dolinie w Bytomiu – Pierwszy Projekt. W kolejnych dniach w Dolomitach wystąpili m.in. Rahim, Grubson, Fokus i Abradab. Dwudniowy karnet kosztował 70 zł.
Śląski Rap to Pewniak Fest w bytomskich Dolomitach
fot. Tomasz Palej, Quiero Events
Lokalizacja festiwalu utrudniała dojazd, a koncerty rozpoczynały się z dużym opóźnieniem. Najwięksi wielbiciele śląskich raperów spędzili noc na specjalnie przygotowanym polu namiotowym.
Organizatorzy są zadowoleni. – Pierwsza edycja była pilotażowa – mówi Anna Kubik z Quiero Events. – Wyszło dobrze, czego dowodem są wpisy na fanpage'u. Dojazd nie był najlepszy. Przy współpracy z miastem planujemy już drugą edycję. Nad miejscem będziemy się zastanawiać. Cena biletów nie była wygórowana. Na koszty wpłynęło to, jak wielu artystów pojawiło się na scenie. Bilety można było wygrać lub kupić po promocyjnych cenach. Zaproszenia rozdawało Radio Czwórka. Każdy występ rządzi się własnymi prawami, stąd małe przesunięcia w rozpoczęciu koncertów.
Publiczność nie była liczna. Dopiero występy gwiazd zgromadziły pod sceną około setkę osób. Ci jednak, którzy przyszli, mimo niesprzyjającej pogody, bawili się bardzo dobrze. – Żałuję, że nie byłam na Grubsonie – mówiła jedna z uczestniczek festiwalu. – Podobał mi się koncert TRU KRU, ale najbardziej Abradab.
BK
12 października 2011
Frankenstein. O północy na Nikiszu
www.suplement.us.edu.pl, październik 2011
„Historia pewnej zbrodni” w Szybie Wilson
fot. KM
Teatr, muzyka, taniec i „Frankenstein” Mary Shelley. Z połączenia tych czterech elementów powstał spektakl „Historia pewnej zbrodni” w reżyserii Marleny Hermanowicz. Premiera odbyła się 16 września br. w Galerii Szyb Wilson na katowickim Nikiszowcu. Jest to pierwszy spektakl działającego od 2009 roku Teatru Bezpańskiego. Zespół teatru tworzy grupa młodych ludzi ze Śląska, zarówno debiutantów, jak i osób z doświadczeniem scenicznym.
– Najlepiej wspominam próby, na których poszczególne sceny zaczęliśmy łączyć w całość – mówi Kamila Kremiec, która zagrała postać Marii. – Spędzaliśmy po kilkanaście godzin dziennie dopracowując szczegóły, budując scenografię czy ustawiając światła. Niektórzy nocowali nawet w galerii.
Manifest Teatru Bezpańskiego mówi o wychodzeniu naprzeciw konwenansom. Spektakl rozpoczął się niemal o północy i trwał ponad trzy godziny. – Godzina rozpoczęcia była wpisana w treść sztuki – mówi Marlena Hermanowicz. – O północy Victor Frankenstein zostaje wybrany przez tajemniczego profesora Brahmsa na swego ucznia, co stanie się największym przekleństwem Frankensteina i zdominuje jego dalsze losy. Ta nieszablonowa pora stała się naszym znakiem rozpoznawczym.
– Książka znalazła się na moim biurku za sprawą siostry. Postanowiłam stworzyć kolaż, który pozwoli mi zachować miłość do teatru dramatycznego, ale także umożliwi pójście naprzód w poszukiwaniach teatru autorskiego – dodaje.
Obok muzyki klasycznej pojawiła się w spektaklu muzyka popularna, m.in. z musicalu „Sweeney Todd”, „Terminatora” i „Requiem dla snu”.
Pomimo przeszkód technicznych, spektakl był widowiskowy. – Ciężko było zrozumieć niektóre wątki, bo były problemy z nagłośnieniem – mówiła jedna z uczestniczek premiery. – Szkoda, że zaczęło się tak późno, ale jestem pod wrażeniem.
– Jestem surowym odbiorcą własnych dzieł – mówi Hermanowicz. – Dostrzegam niedoskonałości. Poza tym, stale słyszymy, że ludzie czekają, by móc nas zobaczyć. Nowe spektakle są już w fazie przygotowań.
BK
„Historia pewnej zbrodni” w Szybie Wilson
fot. KM
Teatr, muzyka, taniec i „Frankenstein” Mary Shelley. Z połączenia tych czterech elementów powstał spektakl „Historia pewnej zbrodni” w reżyserii Marleny Hermanowicz. Premiera odbyła się 16 września br. w Galerii Szyb Wilson na katowickim Nikiszowcu. Jest to pierwszy spektakl działającego od 2009 roku Teatru Bezpańskiego. Zespół teatru tworzy grupa młodych ludzi ze Śląska, zarówno debiutantów, jak i osób z doświadczeniem scenicznym.
– Najlepiej wspominam próby, na których poszczególne sceny zaczęliśmy łączyć w całość – mówi Kamila Kremiec, która zagrała postać Marii. – Spędzaliśmy po kilkanaście godzin dziennie dopracowując szczegóły, budując scenografię czy ustawiając światła. Niektórzy nocowali nawet w galerii.
Manifest Teatru Bezpańskiego mówi o wychodzeniu naprzeciw konwenansom. Spektakl rozpoczął się niemal o północy i trwał ponad trzy godziny. – Godzina rozpoczęcia była wpisana w treść sztuki – mówi Marlena Hermanowicz. – O północy Victor Frankenstein zostaje wybrany przez tajemniczego profesora Brahmsa na swego ucznia, co stanie się największym przekleństwem Frankensteina i zdominuje jego dalsze losy. Ta nieszablonowa pora stała się naszym znakiem rozpoznawczym.
– Książka znalazła się na moim biurku za sprawą siostry. Postanowiłam stworzyć kolaż, który pozwoli mi zachować miłość do teatru dramatycznego, ale także umożliwi pójście naprzód w poszukiwaniach teatru autorskiego – dodaje.
Obok muzyki klasycznej pojawiła się w spektaklu muzyka popularna, m.in. z musicalu „Sweeney Todd”, „Terminatora” i „Requiem dla snu”.
Pomimo przeszkód technicznych, spektakl był widowiskowy. – Ciężko było zrozumieć niektóre wątki, bo były problemy z nagłośnieniem – mówiła jedna z uczestniczek premiery. – Szkoda, że zaczęło się tak późno, ale jestem pod wrażeniem.
– Jestem surowym odbiorcą własnych dzieł – mówi Hermanowicz. – Dostrzegam niedoskonałości. Poza tym, stale słyszymy, że ludzie czekają, by móc nas zobaczyć. Nowe spektakle są już w fazie przygotowań.
BK
26 lutego 2011
Dziennik z podróży do Chin. Część 3
"Suplement", nr 1/2011
W marcu wysłałem do przedstawicielstwa Chińskiej Rady Stypendialnej w Brukseli podanie o językowe stypendium rządu chińskiego w Pekinie – www.csc.edu.cn. W lipcu przyszła informacja o przyjęciu.
Na początku wszystko było interesujące. Kolej transsyberyjska, nowa kultura. Później zaczął dokuczać mi smog i problemy w porozumieniu się z Chińczykami w języku angielskim. Na koniec groziło mi zatrzymanie na granicy.
27 sierpnia 2010
Za oknem góry, doliny, jeziora, tęcza. Wychodzę z mojego przedziału w wagonie drugiej klasy i robię fotografie moim małym aparatem.
Na podobne stypendium do mojego jedzie też w pociągu Tomasz z Niemiec. Często widzę go, kiedy fotografuje krajobraz.
– To różni studenta z Polski od studenta z Niemiec – powiedział Adam, jeden z zapoznanych w pociągu Polaków. – On w pierwszej klasie i z długim obiektywem w aparacie.
30 sierpnia 2010
W pokoju (dom akademicki Pekińskiego Uniwersytetu Językowego) jestem z Białorusinem Witalisem. Ma 21 lat, jest szczupły, wysoki, ma ciemne włosy. Jest pasjonatem chińskiej kultury. Przez trzy lata studiował sinologię w Mińsku.
31 sierpnia 2010
Pierwsze wrażenia. Sklepy są dobrze zaopatrzone. Ceny są niskie: piwo 3 juany (1 juan – 0,43 zł), porcja makaronu 6 juanów, papierosy 5 juanów. Mają McDonald'sy, Coca-Colę, Marlboro, MTV i CNN. Smog powoduje, że odległe budynki są za lekką mgłą. Chińczycy plują, a śmieci i niedopałki wyrzucają na ulicę. Nocą słabo widać gwiazdy.
Jedzą tu ryż, makarony, bułki na parze, mięsa, warzywa, ser sojowy. Tradycyjnym daniem w Pekinie jest kaczka.
Internet jest cenzurowany. MySpace, YouTube, Facebook i mój blog. Pojawia się komunikat „Nie można wyświetlić strony”.
7 września 2010
Przenieśliśmy się do nowego domu akademickiego. Ubikacja – dziura w podłodze – i łazienka są na korytarzu. Pokoje są po remoncie, z nowymi meblami. Jest telewizor i klimatyzacja. Mamy widok na ulicę.
Aby korzystać z biblioteki i stołówki, trzeba kupić kartę studencką. Wpłaca się na nią pieniądze i w ten sposób płaci w stołówce. Myślałem, że wyżywienie pokrywa stypendium.
9 września 2010
Witalis przyszedł z wiadomością, że nie można wypożyczać książek z biblioteki z powodu awarii komputerów. Ich naprawa potrwa dwa tygodnie. Aby zrobić zadanie domowe, chciał skorzystać w czytelni ze słownika. Na jednym piętrze powiedzieli mu, że aby skorzystać z czytelni, powinien mieć tytuł naukowy, na innym piętrze usłyszał, że już nie pracują, a na kolejnym piętrze, że słownika nie ma, bo to czytelnia czasopism. Witalis nie zrobił więc zadania domowego, a kiedy opowiedział o sytuacji wykładowcy, ten powiedział mu, że w takim razie słownik musi sobie kupić sam.
13 września 2010
Mieliśmy zajęcia z drugim wykładowcą. Robi się trudniej, bo zaczynamy posługiwać się tylko znakami. Zajęcia są na dobrym poziomie. Zapoznani studenci mówią mi, że ta uczelnia to najlepszy uniwersytet językowy.
Uczę się wymowy (dialekt mandaryński), łacińskiej transkrypcji pinyin, podstawowych zwrotów i znaków. Po dziesięciu dniach nauki powinienem znać ok. 150 znaków. Powinienem też umieć się przywitać, przedstawić siebie i swoją rodzinę, zamówić jedzenie, zrobić zakupy oraz zapytać o datę i godzinę.
Zajęcia na Pekińskim Uniwersytecie Językowym
fot. Romeo Ortiz
W marcu wysłałem do przedstawicielstwa Chińskiej Rady Stypendialnej w Brukseli podanie o językowe stypendium rządu chińskiego w Pekinie – www.csc.edu.cn. W lipcu przyszła informacja o przyjęciu.
Na początku wszystko było interesujące. Kolej transsyberyjska, nowa kultura. Później zaczął dokuczać mi smog i problemy w porozumieniu się z Chińczykami w języku angielskim. Na koniec groziło mi zatrzymanie na granicy.
27 sierpnia 2010
Za oknem góry, doliny, jeziora, tęcza. Wychodzę z mojego przedziału w wagonie drugiej klasy i robię fotografie moim małym aparatem.
Na podobne stypendium do mojego jedzie też w pociągu Tomasz z Niemiec. Często widzę go, kiedy fotografuje krajobraz.
– To różni studenta z Polski od studenta z Niemiec – powiedział Adam, jeden z zapoznanych w pociągu Polaków. – On w pierwszej klasie i z długim obiektywem w aparacie.
30 sierpnia 2010
W pokoju (dom akademicki Pekińskiego Uniwersytetu Językowego) jestem z Białorusinem Witalisem. Ma 21 lat, jest szczupły, wysoki, ma ciemne włosy. Jest pasjonatem chińskiej kultury. Przez trzy lata studiował sinologię w Mińsku.
31 sierpnia 2010
Pierwsze wrażenia. Sklepy są dobrze zaopatrzone. Ceny są niskie: piwo 3 juany (1 juan – 0,43 zł), porcja makaronu 6 juanów, papierosy 5 juanów. Mają McDonald'sy, Coca-Colę, Marlboro, MTV i CNN. Smog powoduje, że odległe budynki są za lekką mgłą. Chińczycy plują, a śmieci i niedopałki wyrzucają na ulicę. Nocą słabo widać gwiazdy.
Jedzą tu ryż, makarony, bułki na parze, mięsa, warzywa, ser sojowy. Tradycyjnym daniem w Pekinie jest kaczka.
Internet jest cenzurowany. MySpace, YouTube, Facebook i mój blog. Pojawia się komunikat „Nie można wyświetlić strony”.
7 września 2010
Przenieśliśmy się do nowego domu akademickiego. Ubikacja – dziura w podłodze – i łazienka są na korytarzu. Pokoje są po remoncie, z nowymi meblami. Jest telewizor i klimatyzacja. Mamy widok na ulicę.
Aby korzystać z biblioteki i stołówki, trzeba kupić kartę studencką. Wpłaca się na nią pieniądze i w ten sposób płaci w stołówce. Myślałem, że wyżywienie pokrywa stypendium.
9 września 2010
Witalis przyszedł z wiadomością, że nie można wypożyczać książek z biblioteki z powodu awarii komputerów. Ich naprawa potrwa dwa tygodnie. Aby zrobić zadanie domowe, chciał skorzystać w czytelni ze słownika. Na jednym piętrze powiedzieli mu, że aby skorzystać z czytelni, powinien mieć tytuł naukowy, na innym piętrze usłyszał, że już nie pracują, a na kolejnym piętrze, że słownika nie ma, bo to czytelnia czasopism. Witalis nie zrobił więc zadania domowego, a kiedy opowiedział o sytuacji wykładowcy, ten powiedział mu, że w takim razie słownik musi sobie kupić sam.
13 września 2010
Mieliśmy zajęcia z drugim wykładowcą. Robi się trudniej, bo zaczynamy posługiwać się tylko znakami. Zajęcia są na dobrym poziomie. Zapoznani studenci mówią mi, że ta uczelnia to najlepszy uniwersytet językowy.
Uczę się wymowy (dialekt mandaryński), łacińskiej transkrypcji pinyin, podstawowych zwrotów i znaków. Po dziesięciu dniach nauki powinienem znać ok. 150 znaków. Powinienem też umieć się przywitać, przedstawić siebie i swoją rodzinę, zamówić jedzenie, zrobić zakupy oraz zapytać o datę i godzinę.
Zajęcia na Pekińskim Uniwersytecie Językowym
fot. Romeo Ortiz
Subskrybuj:
Posty (Atom)