„Suplement”, nr 3/2009
Stowarzyszenie Twórców Niezależnych AFA przy współpracy z Uniwersytetem Śląskim zrealizowało projekt „Ja-Przestrzeń. Próba oswojenia”. Organizatorzy opowiedzieli o katowickim osiedlu za pomocą spektaklu, fotografii, wystawy, video-artu i instalacji. Premiera miała miejsce 28 marca 2009 roku w Szybie Wilson. Fotografie można było oglądać do 16 kwietnia oraz podczas Festiwalu Nauki UŚ wraz z video-artem. O projekcie opowiadają jego twórcy.
fot. Karolina Sobel
Skąd pomysł na projekt?
Marek Nowara: Inspiracją byt Nikiszowiec, symbol śląskiej kultury, jego architektura i mieszkańcy. Autorki projektu, Natalia Pasierbek i Mariola Sołtysik, chciały ukazać to miejsce poprzez biografię mieszkańców. Skonfrontowaliśmy dwa obrazy dzielnicy: ten, który zniknął i współczesny. Projekt był gotowy we wrześniu. Intensywne prace trwały trzy miesiące.
Co jest wyjątkowego w Nikiszowcu?
Mariola Sołtysik: Przez ostatni rok dzięki przeprowadzonym wywiadom mogłam poznać losy mieszkańców. Nikiszowiec zachwycił mnie historią i klimatem, ale przede wszystkim życiem społecznym.
Instalacja dotyczyła siły kobiety. Poprzez rzeźbę pragnęliście skłonić do refleksji nad fundamentem śląskiej kultury. Co nim jest?
Marek Nowara: Rola kobiety jest ważna. Jednak nie można zapominać o pracy, rodzinie, religii, a także o postępie, nowoczesności, dynamizmie.
Określiliście przedsięwzięcie jako „kulturalno-naukowe”. Co to oznacza?
Mariola Sołtysik: Wywiady do video-artu zostały przeprowadzone zgodnie z metodologią badań pedagogicznych za pomocą wywiadu narracyjnego, co pozwoliło nam na poznanie przeszłości bohaterek, ściśle powiązanych nie tylko z dziejami dzielnicy, ale też z dziejami naszego narodu.
Jak wygląda proces tworzenia video-artu?
Marek Kapa: Robię przypadkowe zdjęcia albo nagrywam film. Później obrabiam to w domu i synchronizuję z muzyką.
O czym opowiadali bohaterowie spektaklu „Cztery historie z Nikiszowca”?
Natalia Pasierbek: Aktorzy-amatorzy, mieszkańcy Nikiszowca, opowiedzieli historie ze swojego życia. Pani Ewelina mówiła o dziecięcych zabawach w ogrodzie, o bliskości, która kontrastuje z dzisiejszą wielkomiejską anonimowością i o tym, że z nadejściem „wielkiej płyty” Giszowiec i Nikiszowiec utraciły część magii. Pani Barbara opowiedziała historię pierwszego na Nikiszowcu projektora filmowego i o pierwszej wizycie w miejscowym kinie Słońce. Pan Rudolf mówił o poszukiwaniach przyszłej żony na Giszowcu i ciężkiej pracy pod ziemią. Pan Zdzisław opowiedział o kontraście między światem dziecka i górnika.
Studiujesz pedagogikę. Jesteś autorką scenografii do dwóch spektakli. Skąd zainteresowanie teatrem?
Natalia Pasierbek: Pedagogika to spotkanie z człowiekiem. Takim spotkaniem jest teatr. Praca nad spektaklem wymaga wyjścia poza siebie i pozbycia się uprzedzeń.
Skąd zainteresowanie Karoliny i Radka fotografią?
Karolina Sobel: Studiuję turystykę i język niemiecki, ale fotografia angażuje coraz więcej ludzi. Zainteresowanie pojawiło się u mnie przed wybraniem studiów. Świadome zdjęcia robię od 4 lat. Obecnie zgłębiam wiedzę samodzielnie i w studium fotograficznym. Poznałam urok fotografii tradycyjnej i założyłam w domu ciemnię.
20 czerwca 2010
Wywiad z muzykiem Generała Stilwella
Powrót legendy
„Suplement”, nr 5/2007
Rozmowa z Markiem „Dżałówą” Jałowieckim, liderem zespołu Delons, a w latach 1986-1993 grupy Generał Stilwell, jednego z pierwszych gitarowych zespołów w Polsce, reaktywowanego specjalnie na występ podczas Off Festivalu 2007.
Koncert Generała Stilwella podczas Off Festivalu
fot. BK
Skąd pomysł na reaktywację?
To był pomysł Artura Rojka. My byśmy na to nie wpadli. Od czerwca graliśmy po dwie próby tygodniowo. Mieliśmy być wydarzeniem, a okazało się, że mamy grać o 15.00. Powiedziałem Rojkowi, że nie gramy o tej godzinie. Ostatecznie zagraliśmy o 16.30. Nie ukrywam, że chciałbym zagrać ponad godzinny koncert w nocy. Dopiero po godzinie się rozkręcam. Teraz ledwo zdążyliśmy zagrać „Adriana Nemeca”, a bardzo chciałem zagrać tą piosenkę.
Zastanawiałem się, czy będziecie w stanie wykrzesać z siebie trochę młodzieńczej energii sprzed lat.
Te piosenki są dla mnie bardzo mysłowickie. Dobrałem je pod kątem tekstów. Kiedyś wiele moich tekstów było grafomańskich. Chciałem, żeby były aktualne. Nie wiedziałem, jak to wypadnie, kiedy będę jako czterdziestolatek śpiewał to, co napisałem jako osiemnastolatek, lecz wytworzyła się wspaniała atmosfera.
Jak oceniasz koncert?
Mam go nagrany na dyktafonie i kiedy go słucham, chce mi się płakać. Nie spodziewałem się, że przyjdzie tyle znajomych twarzy. Koncert spotkał się z niesamowitym entuzjazmem. Bardzo dobrze się bawiłem. Ludzie podchodzą do mnie i mówią, że było fantastycznie, a bałem się, że przyjdzie loża szyderców i będzie krytykować.
Cieszę się, że mogłem przy tej okazji pobyć wśród fajnych ludzi, którzy nie mają na co dzień do czynienia z muzyką i pogadać na różne fajne tematy. Janek, nasz basista, nie grał od 15 lat, a kiedy do niego zadzwoniłem, to na próbę przyszedł co do minuty. On cieszył się, że może grać. Cieszył się nawet z tego, że dostał identyfikator.
Czy ten koncert to tylko jednorazowe przedsięwzięcie?
Jesienią nagramy te piosenki w studiu, żebyś mógł je sobie zabrać do samochodu. Nie chodzi o nic poważnego. Chcemy po prostu nadać temu stereofoniczne brzmienie. Nagrywanie w studiu uzależniliśmy od przyjęcia na koncercie, a było ono bardzo dobre. Póki co, chcę teraz trochę odpocząć i uporządkować sprawy osobiste, bo od stycznia byłem muzycznie bardzo zapracowany.
BK
„Suplement”, nr 5/2007
Rozmowa z Markiem „Dżałówą” Jałowieckim, liderem zespołu Delons, a w latach 1986-1993 grupy Generał Stilwell, jednego z pierwszych gitarowych zespołów w Polsce, reaktywowanego specjalnie na występ podczas Off Festivalu 2007.
Koncert Generała Stilwella podczas Off Festivalu
fot. BK
Skąd pomysł na reaktywację?
To był pomysł Artura Rojka. My byśmy na to nie wpadli. Od czerwca graliśmy po dwie próby tygodniowo. Mieliśmy być wydarzeniem, a okazało się, że mamy grać o 15.00. Powiedziałem Rojkowi, że nie gramy o tej godzinie. Ostatecznie zagraliśmy o 16.30. Nie ukrywam, że chciałbym zagrać ponad godzinny koncert w nocy. Dopiero po godzinie się rozkręcam. Teraz ledwo zdążyliśmy zagrać „Adriana Nemeca”, a bardzo chciałem zagrać tą piosenkę.
Zastanawiałem się, czy będziecie w stanie wykrzesać z siebie trochę młodzieńczej energii sprzed lat.
Te piosenki są dla mnie bardzo mysłowickie. Dobrałem je pod kątem tekstów. Kiedyś wiele moich tekstów było grafomańskich. Chciałem, żeby były aktualne. Nie wiedziałem, jak to wypadnie, kiedy będę jako czterdziestolatek śpiewał to, co napisałem jako osiemnastolatek, lecz wytworzyła się wspaniała atmosfera.
Jak oceniasz koncert?
Mam go nagrany na dyktafonie i kiedy go słucham, chce mi się płakać. Nie spodziewałem się, że przyjdzie tyle znajomych twarzy. Koncert spotkał się z niesamowitym entuzjazmem. Bardzo dobrze się bawiłem. Ludzie podchodzą do mnie i mówią, że było fantastycznie, a bałem się, że przyjdzie loża szyderców i będzie krytykować.
Cieszę się, że mogłem przy tej okazji pobyć wśród fajnych ludzi, którzy nie mają na co dzień do czynienia z muzyką i pogadać na różne fajne tematy. Janek, nasz basista, nie grał od 15 lat, a kiedy do niego zadzwoniłem, to na próbę przyszedł co do minuty. On cieszył się, że może grać. Cieszył się nawet z tego, że dostał identyfikator.
Czy ten koncert to tylko jednorazowe przedsięwzięcie?
Jesienią nagramy te piosenki w studiu, żebyś mógł je sobie zabrać do samochodu. Nie chodzi o nic poważnego. Chcemy po prostu nadać temu stereofoniczne brzmienie. Nagrywanie w studiu uzależniliśmy od przyjęcia na koncercie, a było ono bardzo dobre. Póki co, chcę teraz trochę odpocząć i uporządkować sprawy osobiste, bo od stycznia byłem muzycznie bardzo zapracowany.
BK
Wywiad z przewodniczącym Ruchu Autonomii Śląska
„Suplement”, nr 4/2007
- Dostrzegam na Śląsku potencjał i zmiany na lepsze, ale nasze atuty zawdzięczamy starszym pokoleniom – mówi dr Jerzy Gorzelik, historyk i pracownik Uniwersytetu Śląskiego oraz przewodniczący Ruchu Autonomii Śląska. – Nie zawsze będziemy mogli spijać śmietankę po tym, co osiągnięto 100 lat temu.
fot. BP Tomasz Żak
Czy pana wkurza Śląsk?
W mniejszym stopniu niż fascynuje, ale zdarza się, że tak.
Kazimierz Kutz określa Śląsk jako „perlę w koronie” i „sól ziemi czarnej”. Często podkreśla, że jest on dzisiaj rozkradany i traktowany po macoszemu. Czy tak jest?
Kazimierz Kutz należy do pokolenia, które było świadkiem dewastacji Górnego Śląska. Region został sprowadzony do rezerwuaru taniej siły roboczej. Hurtowo eksploatowano surowce naturalne, doprowadzając tę ziemię do ekologicznej katastrofy. Dzisiaj nie można z Górnego Śląska czerpać takimi garściami jak przez ostatnie pół wieku. Jednak wciąż jest to ziemia, która często nie może mówić własnym głosem. Ale przyczyny są inne niż przed rokiem 1989 – wtedy był to odgórny zakaz, a dzisiaj strach, który pozostał po tamtych czasach i zwykły marazm.
Czy rozkradanie i traktowanie po macoszemu Śląska nie jest przypadkiem mylone z mniejszym zapotrzebowaniem na hutnictwo i górnictwo, na których opierało się bogactwo tego regionu w przeszłości?
To jest jedna z przyczyn kryzysu, ale problem tkwi w tym, że region zastygł w anachronicznej formie gospodarczej. Wynika to z centralnego planowania w czasach PRL. Weszliśmy w nową rzeczywistość po roku 1989 z bagażem zapóźnień ostatnich kilkudziesięciu lat. W Zagłębiu Ruhry przemiany rozpoczęły się pod koniec lat 50. U nas transformacja ma charakter gwałtowny, ale region znosi ją godnie i powoli wychodzi na prostą.
Dostrzegam potencjał i zmiany na lepsze, ale trudno nie zauważyć, że odcinamy kupony od dynamicznego rozwoju w XIX i I poł. XX w. Nasze atuty zawdzięczamy starszym pokoleniom. Musimy wypracować podstawę rozwoju na kolejne dziesięciolecia. Nie zawsze będziemy mogli spijać śmietankę po tym, co osiągnięto 100 lat temu.
Czy zaangażowanie władzy centralnej w rozwój Śląska jest mniejsze niż w rozwój innych regionów, czy może zaangażowanie jest nieproporcjonalne do wartości Śląska?
Władze centralne są daleko od problemów i zawłaszczają zbyt dużo uprawnień. Nie czują się zobowiązane do wykorzystywania środków, jakie spływają z regionów zgodnie z oczekiwaniami ich mieszkańców. Arogancja w przypadku Górnego Śląska jest szczególnie dotkliwa. Centralne planowanie odbierało możliwości pełnego rozwoju każdemu regionowi Polski, ale nam pozostały – wspomniane już – większe problemy związane z rabunkową eksploatacją.
Czy istnieją już jakieś konkrety odnośnie projektu aglomeracji śląskiej – konurbacji śląsko-dąbrowskiej – które mógłby pan pochwalić lub skrytykować? Felietonista Michał Smolorz napisał, że „z dotychczasowej debaty wylania się coś na kształt wspólnoty wodociągowo-kanalizacyjnej”.
Idea współpracy samorządów jest słuszna. Pan Michał Smolorz ma jednak rację, studząc zapał, gdyż niektórzy prezentują integrację jako uniwersalne remedium. Tymczasem ewentualny związek metropolitalny może jedynie pomóc w rozwiązywaniu przyziemnych, choć istotnych problemów. I jako taki jest potrzebny. Jestem natomiast zdecydowanym przeciwnikiem idei supermiasta. Powstałe w gabinetach polityków fantasmagorie są szkodliwe. Ludzie są przywiązani do swoich lokalnych tożsamości, co udowodniły podziały miast rozdmuchanych do rozmiaru balona w czasach PRL.
- Dostrzegam na Śląsku potencjał i zmiany na lepsze, ale nasze atuty zawdzięczamy starszym pokoleniom – mówi dr Jerzy Gorzelik, historyk i pracownik Uniwersytetu Śląskiego oraz przewodniczący Ruchu Autonomii Śląska. – Nie zawsze będziemy mogli spijać śmietankę po tym, co osiągnięto 100 lat temu.
fot. BP Tomasz Żak
Czy pana wkurza Śląsk?
W mniejszym stopniu niż fascynuje, ale zdarza się, że tak.
Kazimierz Kutz określa Śląsk jako „perlę w koronie” i „sól ziemi czarnej”. Często podkreśla, że jest on dzisiaj rozkradany i traktowany po macoszemu. Czy tak jest?
Kazimierz Kutz należy do pokolenia, które było świadkiem dewastacji Górnego Śląska. Region został sprowadzony do rezerwuaru taniej siły roboczej. Hurtowo eksploatowano surowce naturalne, doprowadzając tę ziemię do ekologicznej katastrofy. Dzisiaj nie można z Górnego Śląska czerpać takimi garściami jak przez ostatnie pół wieku. Jednak wciąż jest to ziemia, która często nie może mówić własnym głosem. Ale przyczyny są inne niż przed rokiem 1989 – wtedy był to odgórny zakaz, a dzisiaj strach, który pozostał po tamtych czasach i zwykły marazm.
Czy rozkradanie i traktowanie po macoszemu Śląska nie jest przypadkiem mylone z mniejszym zapotrzebowaniem na hutnictwo i górnictwo, na których opierało się bogactwo tego regionu w przeszłości?
To jest jedna z przyczyn kryzysu, ale problem tkwi w tym, że region zastygł w anachronicznej formie gospodarczej. Wynika to z centralnego planowania w czasach PRL. Weszliśmy w nową rzeczywistość po roku 1989 z bagażem zapóźnień ostatnich kilkudziesięciu lat. W Zagłębiu Ruhry przemiany rozpoczęły się pod koniec lat 50. U nas transformacja ma charakter gwałtowny, ale region znosi ją godnie i powoli wychodzi na prostą.
Dostrzegam potencjał i zmiany na lepsze, ale trudno nie zauważyć, że odcinamy kupony od dynamicznego rozwoju w XIX i I poł. XX w. Nasze atuty zawdzięczamy starszym pokoleniom. Musimy wypracować podstawę rozwoju na kolejne dziesięciolecia. Nie zawsze będziemy mogli spijać śmietankę po tym, co osiągnięto 100 lat temu.
Czy zaangażowanie władzy centralnej w rozwój Śląska jest mniejsze niż w rozwój innych regionów, czy może zaangażowanie jest nieproporcjonalne do wartości Śląska?
Władze centralne są daleko od problemów i zawłaszczają zbyt dużo uprawnień. Nie czują się zobowiązane do wykorzystywania środków, jakie spływają z regionów zgodnie z oczekiwaniami ich mieszkańców. Arogancja w przypadku Górnego Śląska jest szczególnie dotkliwa. Centralne planowanie odbierało możliwości pełnego rozwoju każdemu regionowi Polski, ale nam pozostały – wspomniane już – większe problemy związane z rabunkową eksploatacją.
Czy istnieją już jakieś konkrety odnośnie projektu aglomeracji śląskiej – konurbacji śląsko-dąbrowskiej – które mógłby pan pochwalić lub skrytykować? Felietonista Michał Smolorz napisał, że „z dotychczasowej debaty wylania się coś na kształt wspólnoty wodociągowo-kanalizacyjnej”.
Idea współpracy samorządów jest słuszna. Pan Michał Smolorz ma jednak rację, studząc zapał, gdyż niektórzy prezentują integrację jako uniwersalne remedium. Tymczasem ewentualny związek metropolitalny może jedynie pomóc w rozwiązywaniu przyziemnych, choć istotnych problemów. I jako taki jest potrzebny. Jestem natomiast zdecydowanym przeciwnikiem idei supermiasta. Powstałe w gabinetach polityków fantasmagorie są szkodliwe. Ludzie są przywiązani do swoich lokalnych tożsamości, co udowodniły podziały miast rozdmuchanych do rozmiaru balona w czasach PRL.
Młodzi ze Śląska
Śląska bohema
„Inspiracje”, 22.10.2007
– Dla przyszłego artysty Śląsk jest krainą wręcz pociągającą – uważa Janek, student ASP w Krakowie. – Pobyt w Krakowie pozwala mi spoglądać na nią z pewnego dystansu, przez co wydaje mi się, że jeszcze lepiej ją rozumiem. – Poznajcie młodych ze Śląska.
Koncert Zespołu Akordeonistów. Duża sala bogucickiego domu kultury, klimat jak w kronikach PRL-u. Kilkadziesiąt osób siedzi na składanych, równo ustawionych drewnianych krzesłach. Mają na sobie kurtki, bo tego zimnego wieczoru jest tu niewiele cieplej niż na dworze. Na scenie wykonawcy w tradycyjnych śląskich strojach prezentują ludową pieśń. Wśród nich jest Ala, ma 19 lat, szatynka o dużych ciemnych oczach z mocnym makijażem. Przed występem rozmawialiśmy o jej zainteresowaniu śląską kulturą.
– Nie mam śląskich korzeni, moi rodzice pochodzą z Podkarpacia – opowiada siedząc na ławce obok katowickiej Superjednostki. – W zespole śpiewam już od dziesięciu lat. Zaczęło się od tego, że chodziłam na lekcję gry na keyboardzie do obecnego kierownika zespołu, Stanisława Wodnickiego. Przez niego tu trafiłam. – Często występujecie? – Zależy od pory roku, bo w miesiącu mogą być trzy występy, ale może ich być dziesięć. Kiedy zbliżają się jakieś święta, np. Barbórka, to gramy częściej. Ale nie śpiewamy tylko śląskich pieśni, w repertuarze mamy też pieśni krakowskie, powstańcze i kolędy.
Przed kilkoma miesiącami Ala zdawała maturę. Na prezentację z polskiego wybrała sobie temat związany ze Śląskiem. Na podstawie wywiadu z mieszkańcem swojej miejscowości miała omówić cechy gwary śląskiej. – Znalazłam osobę do wywiadu, ale nigdzie nie było opracowań, sama musiałam dotrzeć do książek i wybrać najważniejsze rzeczy. Na egzamin przyszłam w śląskim stroju. – Jak wypadło? – Świetnie, dostałam 100%! Teraz studiuję anglistykę w Nauczycielskim Kolegium Języków Obcych w Tychach, a w przyszłości chciałabym być charakteryzatorką filmową i teatralną. W weekendy chodzę do szkoły kosmetycznej.
Kiedy pytam o idealnego polityka, Ala mówi, że musi spełniać swoje obietnice. – Jak mówią, że wybudują 3 mln mieszkań, to niech je wybudują... Dla mojego taty to oczywiste, że jak wybory, to trzeba głosować na prawicę. Też tak myślałam, ale jak sobie to przeanalizowałam, to okazało się, że nie jestem aż tak konserwatywna jak prawica. Kiedy mu powiedziałam, że zagłosuję na LiD, to myślałam, że zacznie mnie wyzywać od „małego komucha”, ale na szczęście przyjął to spokojnie!
Oblężona Twierdza
– Jest bardzo utalentowany. Rzeźba to jego pierwsza miłość – o Janku mówi mi Marta, jego koleżanka i studentka filozofii. – On nie mógł robić nic innego. – Biorę numer telefonu i dzwonię. Jest w Krakowie, bo studiuje tam na Akademii Sztuk Pięknych. Umawiamy się na kontakt przez e-mail, więc wysyłam listę pytań.
O Śląsk: – Jestem Ślązakiem i emocjonalnie czuję się bardzo związany z tym regionem. Dla przyszłego artysty jest to kraina wręcz pociągająca. Pobyt w Krakowie pozwala mi spoglądać na nią z pewnego dystansu, przez co wydaje mi się, że jeszcze lepiej ją rozumiem.
O I Międzynarodowe Triennale Rzeźby Plenerowej Katowice 2007, w którym Janek został wyróżniony za projekt „Oblężona Twierdza”: – Jest to bardzo ascetyczna kompozycja, składająca się z kilku elementów wykonanych ze stali oraz kamiennych głazów. – Janek przysyła zdjęcie swojej pracy. Widać kamienie zamknięte w bryle tworzonej przez metalową kratę. Robią wrażenie. – Tytuł pracy traktuję jako element kompozycyjny, bo ma on największe znaczenie dla ostatecznej formy. Przez swoje nienaturalne położenie kamienie wywołują u widza niepokój.
O plany na życie: – Przyszłość jest dla mnie jedną wielką niewiadomą. Planuję wyjechać za granicę na wymianę międzyuczelnianą. Mam też parę pomysłów na kolejne prace, które może uda mi się zrealizować.
O politykę: – Kiedyś miała dla mnie większe znaczenie. Obecnie nie posiadam telewizora, co sprawia, że siłą rzeczy oddalam się od tego tematu. Na pewno nie będę głosował na rządzącą obecnie partię, a sobie i wszystkim Polakom życzę takiego rządu, który będzie rządził dwie kadencje.
„Inspiracje”, 22.10.2007
– Dla przyszłego artysty Śląsk jest krainą wręcz pociągającą – uważa Janek, student ASP w Krakowie. – Pobyt w Krakowie pozwala mi spoglądać na nią z pewnego dystansu, przez co wydaje mi się, że jeszcze lepiej ją rozumiem. – Poznajcie młodych ze Śląska.
Koncert Zespołu Akordeonistów. Duża sala bogucickiego domu kultury, klimat jak w kronikach PRL-u. Kilkadziesiąt osób siedzi na składanych, równo ustawionych drewnianych krzesłach. Mają na sobie kurtki, bo tego zimnego wieczoru jest tu niewiele cieplej niż na dworze. Na scenie wykonawcy w tradycyjnych śląskich strojach prezentują ludową pieśń. Wśród nich jest Ala, ma 19 lat, szatynka o dużych ciemnych oczach z mocnym makijażem. Przed występem rozmawialiśmy o jej zainteresowaniu śląską kulturą.
– Nie mam śląskich korzeni, moi rodzice pochodzą z Podkarpacia – opowiada siedząc na ławce obok katowickiej Superjednostki. – W zespole śpiewam już od dziesięciu lat. Zaczęło się od tego, że chodziłam na lekcję gry na keyboardzie do obecnego kierownika zespołu, Stanisława Wodnickiego. Przez niego tu trafiłam. – Często występujecie? – Zależy od pory roku, bo w miesiącu mogą być trzy występy, ale może ich być dziesięć. Kiedy zbliżają się jakieś święta, np. Barbórka, to gramy częściej. Ale nie śpiewamy tylko śląskich pieśni, w repertuarze mamy też pieśni krakowskie, powstańcze i kolędy.
Przed kilkoma miesiącami Ala zdawała maturę. Na prezentację z polskiego wybrała sobie temat związany ze Śląskiem. Na podstawie wywiadu z mieszkańcem swojej miejscowości miała omówić cechy gwary śląskiej. – Znalazłam osobę do wywiadu, ale nigdzie nie było opracowań, sama musiałam dotrzeć do książek i wybrać najważniejsze rzeczy. Na egzamin przyszłam w śląskim stroju. – Jak wypadło? – Świetnie, dostałam 100%! Teraz studiuję anglistykę w Nauczycielskim Kolegium Języków Obcych w Tychach, a w przyszłości chciałabym być charakteryzatorką filmową i teatralną. W weekendy chodzę do szkoły kosmetycznej.
Kiedy pytam o idealnego polityka, Ala mówi, że musi spełniać swoje obietnice. – Jak mówią, że wybudują 3 mln mieszkań, to niech je wybudują... Dla mojego taty to oczywiste, że jak wybory, to trzeba głosować na prawicę. Też tak myślałam, ale jak sobie to przeanalizowałam, to okazało się, że nie jestem aż tak konserwatywna jak prawica. Kiedy mu powiedziałam, że zagłosuję na LiD, to myślałam, że zacznie mnie wyzywać od „małego komucha”, ale na szczęście przyjął to spokojnie!
Oblężona Twierdza
– Jest bardzo utalentowany. Rzeźba to jego pierwsza miłość – o Janku mówi mi Marta, jego koleżanka i studentka filozofii. – On nie mógł robić nic innego. – Biorę numer telefonu i dzwonię. Jest w Krakowie, bo studiuje tam na Akademii Sztuk Pięknych. Umawiamy się na kontakt przez e-mail, więc wysyłam listę pytań.
O Śląsk: – Jestem Ślązakiem i emocjonalnie czuję się bardzo związany z tym regionem. Dla przyszłego artysty jest to kraina wręcz pociągająca. Pobyt w Krakowie pozwala mi spoglądać na nią z pewnego dystansu, przez co wydaje mi się, że jeszcze lepiej ją rozumiem.
O I Międzynarodowe Triennale Rzeźby Plenerowej Katowice 2007, w którym Janek został wyróżniony za projekt „Oblężona Twierdza”: – Jest to bardzo ascetyczna kompozycja, składająca się z kilku elementów wykonanych ze stali oraz kamiennych głazów. – Janek przysyła zdjęcie swojej pracy. Widać kamienie zamknięte w bryle tworzonej przez metalową kratę. Robią wrażenie. – Tytuł pracy traktuję jako element kompozycyjny, bo ma on największe znaczenie dla ostatecznej formy. Przez swoje nienaturalne położenie kamienie wywołują u widza niepokój.
O plany na życie: – Przyszłość jest dla mnie jedną wielką niewiadomą. Planuję wyjechać za granicę na wymianę międzyuczelnianą. Mam też parę pomysłów na kolejne prace, które może uda mi się zrealizować.
O politykę: – Kiedyś miała dla mnie większe znaczenie. Obecnie nie posiadam telewizora, co sprawia, że siłą rzeczy oddalam się od tego tematu. Na pewno nie będę głosował na rządzącą obecnie partię, a sobie i wszystkim Polakom życzę takiego rządu, który będzie rządził dwie kadencje.
13 czerwca 2010
Dom Aniołów Stróżów. Pomoc dzieciom i młodzieży w Katowicach
Anielska cierpliwość
Rozszerzona wersja reportażu wyróżnionego w XVII Ogólnopolskim Konkursie na Reportaż Prasowy i Radiowy „Szukamy Mistrza Reportażu” pod patronatem Ryszarda Kapuścińskiego
"Śląsk", nr 3 (173)
"A skrzydła jego wielce szatańskie
Lecz choć on czarny toć anioł pański"
Wiesław Dymny, "Czarne Anioły"
Na początku lat 90. kilkunastu młodych ludzi ze Śląska dostrzegło na ulicach Katowic dzieci wąchające klej. Takich przypadków można było doliczyć się ponad setkę. Dzieci spotykały się w obskurnych domach, piwnicach i melinach. Nie miały oparcia w rodzinie. To dla nich powstało Stowarzyszenie Pomocy Dzieciom i Młodzieży "Dom Aniołów Stróżów".
Święto Aniołów, 4 października 2009. Malowanie.
fot. archiwum Domu Aniołów Stróżów
I.
Adrian Kowalski, założyciel stowarzyszenia, często opowiada historię, która odmieniła jego życie. Jako kleryk organizował na dworcu kolejowym mszę dla bezdomnych. Zauważył, że do późna kręcą się tam dzieci, które od dawna powinny być w domu. Były pod wpływem środków odurzających, ale Adrian nie wiedział jakich. Nawiązał z nimi kontakt, bo zauważył, że coś jest nie tak. Czy chciały z nim rozmawiać? Kiedy przełamały barierę nieufności, zaczęły przychodzić do niego do seminarium. Nie odróżniały księdza od kleryka, dla nich był po prostu osobą w sutannie i kimś, kto się nimi interesował.
– Myślę, że to było dla nich fascynujące – mówi Monika Bajka, wiceprezes Stowarzyszenia. – Dzieci widziały, że był im równy, a na dodatek był z innego świata, był przeciwieństwem ich braku reguł i moralności.
Adrian spotkał wtedy Siwego, lokalnego przywódcę wykolejonej młodzieży. Siwy przyszedł do niego i zaproponował przejażdżkę po Katowicach. Dzieciak pokazał mu meliny, w których wąchało się klej i piło wódkę, nastolatki pracujące na ulicy i kanały, gdzie spali złodzieje. To był zupełnie inny świat od tego, który znał, to był szok. Czego Siwy chciał od Adriana?
– Zrozumienia – odpowiada Sławomir Wichary, członek stowarzyszenia. Jedyne, co potrafił wtedy zrobić Adrian, to uklęknąć i zmówić modlitwę, o której sam mówi, że była to jego modlitwa bezradności. Od tego się zaczęło i trwa do teraz.
II.
Do 1995 roku członkowie stowarzyszenia pracowali wyłącznie na ulicy.
– Spędziliśmy wiele godzin na nawiązaniu kontaktu z ludźmi – mówi Sławek. – Nastawiliśmy się na dialog. – Zaplecze pedagogiczne nabyli później. Najpierw kierowali się sercem. Dopiero na szkoleniach zdobyli wiedzę, która nie mogła jednak zastąpić serca. – Gdyby tak się stało, to przyjmując każde następne dziecko, traktowalibyśmy je jak numer ewidencyjny – dodaje.
Z czasem ich projekt pomocy, nazwany „Być”, wymagał stworzenia struktury, w której mógłby sprawnie funkcjonować. Sławek wspomina, jak wprowadzili się do swojej pierwszej siedziby: – Był nam potrzebny jakiś budynek, gdzie moglibyśmy się w ludzkich warunkach spotykać. W końcu dostaliśmy stare i zniszczone pomieszczenie przy ul. Andrzeja w Katowicach. Wchodząc do środka zapaliliśmy zapalniczkę i zmówiliśmy modlitwę do Aniołów Stróżów.
W 1995 roku obiekt został oddany im w opiekę i stąd wzięła się nazwa stowarzyszenia. Początkowo zajmowało się ono dziećmi i młodzieżą w różnym wieku. Po wielu doświadczeniach skoncentrowało się na starszych, bardziej zdemoralizowanych. Sytuacja wymusiła wtedy podjęcia się przez wychowawców intensywnych szkoleń. Adrian i Sławek zauważyli, że praca ze starszą młodzieżą jest mało efektywna. Nastawili się ostatecznie na profilaktykę. Próbują docierać do jak najmłodszych, aby zapobiec temu, co spotyka się u starszych.
Rozszerzona wersja reportażu wyróżnionego w XVII Ogólnopolskim Konkursie na Reportaż Prasowy i Radiowy „Szukamy Mistrza Reportażu” pod patronatem Ryszarda Kapuścińskiego
"Śląsk", nr 3 (173)
"A skrzydła jego wielce szatańskie
Lecz choć on czarny toć anioł pański"
Wiesław Dymny, "Czarne Anioły"
Na początku lat 90. kilkunastu młodych ludzi ze Śląska dostrzegło na ulicach Katowic dzieci wąchające klej. Takich przypadków można było doliczyć się ponad setkę. Dzieci spotykały się w obskurnych domach, piwnicach i melinach. Nie miały oparcia w rodzinie. To dla nich powstało Stowarzyszenie Pomocy Dzieciom i Młodzieży "Dom Aniołów Stróżów".
Święto Aniołów, 4 października 2009. Malowanie.
fot. archiwum Domu Aniołów Stróżów
I.
Adrian Kowalski, założyciel stowarzyszenia, często opowiada historię, która odmieniła jego życie. Jako kleryk organizował na dworcu kolejowym mszę dla bezdomnych. Zauważył, że do późna kręcą się tam dzieci, które od dawna powinny być w domu. Były pod wpływem środków odurzających, ale Adrian nie wiedział jakich. Nawiązał z nimi kontakt, bo zauważył, że coś jest nie tak. Czy chciały z nim rozmawiać? Kiedy przełamały barierę nieufności, zaczęły przychodzić do niego do seminarium. Nie odróżniały księdza od kleryka, dla nich był po prostu osobą w sutannie i kimś, kto się nimi interesował.
– Myślę, że to było dla nich fascynujące – mówi Monika Bajka, wiceprezes Stowarzyszenia. – Dzieci widziały, że był im równy, a na dodatek był z innego świata, był przeciwieństwem ich braku reguł i moralności.
Adrian spotkał wtedy Siwego, lokalnego przywódcę wykolejonej młodzieży. Siwy przyszedł do niego i zaproponował przejażdżkę po Katowicach. Dzieciak pokazał mu meliny, w których wąchało się klej i piło wódkę, nastolatki pracujące na ulicy i kanały, gdzie spali złodzieje. To był zupełnie inny świat od tego, który znał, to był szok. Czego Siwy chciał od Adriana?
– Zrozumienia – odpowiada Sławomir Wichary, członek stowarzyszenia. Jedyne, co potrafił wtedy zrobić Adrian, to uklęknąć i zmówić modlitwę, o której sam mówi, że była to jego modlitwa bezradności. Od tego się zaczęło i trwa do teraz.
II.
Do 1995 roku członkowie stowarzyszenia pracowali wyłącznie na ulicy.
– Spędziliśmy wiele godzin na nawiązaniu kontaktu z ludźmi – mówi Sławek. – Nastawiliśmy się na dialog. – Zaplecze pedagogiczne nabyli później. Najpierw kierowali się sercem. Dopiero na szkoleniach zdobyli wiedzę, która nie mogła jednak zastąpić serca. – Gdyby tak się stało, to przyjmując każde następne dziecko, traktowalibyśmy je jak numer ewidencyjny – dodaje.
Z czasem ich projekt pomocy, nazwany „Być”, wymagał stworzenia struktury, w której mógłby sprawnie funkcjonować. Sławek wspomina, jak wprowadzili się do swojej pierwszej siedziby: – Był nam potrzebny jakiś budynek, gdzie moglibyśmy się w ludzkich warunkach spotykać. W końcu dostaliśmy stare i zniszczone pomieszczenie przy ul. Andrzeja w Katowicach. Wchodząc do środka zapaliliśmy zapalniczkę i zmówiliśmy modlitwę do Aniołów Stróżów.
W 1995 roku obiekt został oddany im w opiekę i stąd wzięła się nazwa stowarzyszenia. Początkowo zajmowało się ono dziećmi i młodzieżą w różnym wieku. Po wielu doświadczeniach skoncentrowało się na starszych, bardziej zdemoralizowanych. Sytuacja wymusiła wtedy podjęcia się przez wychowawców intensywnych szkoleń. Adrian i Sławek zauważyli, że praca ze starszą młodzieżą jest mało efektywna. Nastawili się ostatecznie na profilaktykę. Próbują docierać do jak najmłodszych, aby zapobiec temu, co spotyka się u starszych.
Subskrybuj:
Posty (Atom)