24 marca 2013

Bród i tłuszcz Milcz Serce

myslowice.twojemiasto.info, 24 marca 2013

Zespół pochodzi z Mysłowic. Tworzą go: Adam Be, Bart Björn i Martin Gaszla. 14 lutego ukazał się ich debiut fonograficzny „Nawyki/Kolizje”. „Muzyka grupy rozpościera się gdzieś pomiędzy akustyczną delikatnością a post-rockową psychodelią” – reklamuje wydawca.


Adam Be i Bart Björn

fot. archiwum Milcz Serce

Jak przebiegała praca nad płytą?

Adam Be: 90% materiału nagraliśmy w MCK i naszych domach, parę wokali w studiu Radia Katowice, a część korespondencyjnie, z uwagi na to, że Marcin przebywa na emigracji. Mastering zrobiliśmy w studiu AsOne w Warszawie. Ot cała historia.

Bart Björn: Pewnie niewiele osób domyśla się, że dla zespołu o takim statusie jak Milcz Serce, udźwignąć proces nagrania płyty, zarówno pod względem artystycznym, jak i finansowym czy organizacyjno-technicznym, jest niezmiernie trudno. Materiał nagrywaliśmy w sali prób, niejednokrotnie korzystając z pożyczonego sprzętu. Weekendową sesję nagraniową w radiu udało nam się załatwić dzięki temu, że wykorzystaliśmy stare znajomości i układy. Jako, że Milcz Serce to ciągle nasze zajęcia „po godzinach”, zmagaliśmy się też często ze zwykłym brakiem czasu.

Czego można spodziewać się po krążku?

Adam: Żyletek, szmat, siekiery, noży i pięknych niewiast. Trzeba posłuchać.

Bart: Zespół to nie fabryka czy zakład produkcyjny. Choć efektem jest CD w pudełku, bywały momenty, że nie było pewności, czy i kiedy ta płyta powstanie. Mówię tu o muzyce i tekstach. Jako że jest to nasz drugi album – pierwszy w całości wrzuciliśmy do sieci – podskórnie czuliśmy presję, żeby zwyczajnie nie zawieść. Poszło do pieca parę zeszytów z tekstami i kilka razy kliknęło się „Delete” na kompie. Teraz, po paru miesiącach, powoli zaczynam słuchać tej płyty, melodii, słów, przestaję odbierać ten album, jak wzór matematyczny. Emocje, te negatywne i pozytywne, przeżycia, różne rozterki, upadki, knajpy, kłótnie udało nam się ubrać w słowa i melodie. Myślę, że słychać też to, skąd jesteśmy, słychać brud i tłuszcz naszego miasta, czuć ciężar śląskiego syfu.

Planujecie koncerty? Kiedy w Mysłowicach?

Bart: Chcemy uniknąć wszelakiego festyniarstwa i piknikowych występów z okazji dni miast.

Adam: Najbliższy koncert już 23 marca w Katofonii w Katowicach, 6 kwietnia w Tarnowskich Górach, 18 kwietnia w Warszawie, a 21 w Mega Clubie, jako support przed Skubasem. W Mysłowicach na pewno zagramy jeszcze przed wakacjami, ale szczegóły nie są jeszcze ustalone.

BK

13 marca 2013

„Suplement” ma 10 lat! Redaktorzy o piśmie

"Suplement", nr 1/2013

– Powstał na kartce papieru podczas ćwiczeń, chyba łaciny, na trzecim roku moich studiów historycznych – mówi Maciej Leśnik, pierwszy redaktor naczelny (2003-2005). – Robiliśmy wywiady z prostytutkami, ganiliśmy leniwych wykładowców, recenzowaliśmy posiłki na stołówce. Czasami dostawaliśmy za to po głowie, ale wiele osób ceniło nas za dziennikarski ząb. Zajęliśmy miejsce w pierwszej dziesiątce najlepszych magazynów studenckich w kraju.


Jubileuszowy numer

okładka: Kamil Walczak

Maciej mówi o początkach pisma: – Wspólnie z Robertem Lipką, kolegą z roku, pomyśleliśmy, że uniwersytet powinien mieć magazyn studencki, tworzony przez studentów i dla studentów. Ponieważ były to ćwiczenia, na których nie wolno gadać, swoje przemyślenia zapisywaliśmy na rzeczonej kartce. Po zakończeniu zajęć kartkę schowaliśmy, śmiejąc się, że jak już nasz wymyślony właśnie magazyn będzie świętował dziesięciolecie, to będzie niezła pamiątka. Dwa dni później kartka zginęła.

„Suplement” zadebiutował w druku w styczniu 2003 r. Po kilku miesiącach pojawiła się też jego strona internetowa. Za kadencji Macieja pismo wychodziło w nakładzie 5 tys. egzemplarzy.

Pierwszy i kolejne numery powstawały w pokoju, w którym redaktor naczelny mieszkał w domu studenckim nr 1 w Katowicach-Ligocie. Koledzy chcieli tworzyć prawdziwy, solidny magazyn. Mieli kolegia redakcyjne, planowali numery, szukali tematów. – Wokół „Suplementu” bardzo szybko zaczęła się gromadzić grupa dziennikarskich zapaleńców – mówi Maciej. – Wiele z tych osób spotkałem potem i nadal spotykam w pracy zawodowej. Poza tym walczyliśmy o pomieszczenie dla redakcji. Po około pół roku się udało i dostaliśmy pokój w budynku obecnie już byłej stołówki studenckiej obok Wydziału Prawa. Trzeba było się też nieźle napocić, żeby dostać pieniądze na działalność. Ale dzięki uprzejmości i wsparciu samorządu studenckiego, rektora i innych jakoś się udawało.

– Pismo było czymś ważnym – mówi. – W przeciwieństwie do większości ówczesnych magazynów studenckich „Suplement” nie był magazynem złożonym z felietonów o muzyce, filmie czy innych przemyśleń młodego autora, który chciał je przekazać światu. Wzorowaliśmy się na tygodnikach opinii.

W trakcie studiów Maciej został współpracownikiem „Dziennika Zachodniego”, potem był reporterem i wydawcą "Aktualności" TVP Katowice. W 2008 r. zaproponowano mu stanowisko zastępcy szefa redakcji informacyjnej w nowo powstającej telewizji TVS. Od 2010 r. prowadzi agencję reklamową Formind. – Pismo było fundamentem całej mojej przyszłej drogi zawodowej, ale i osobistej. To właśnie w „Suplemencie” poznałem kobietę mojego życia – mówi. – Doświadczenie wyniesione z tych czasów procentowało potem wiele razy. Działalność studencka, czy to w kołach naukowych, magazynach, samorządach, to doskonała podbudówka przed startem w dorosłe życie zawodowe. Taka działalność jest dla studenta niemal równie ważna, jak zdawanie kolejnych trudnych egzaminów podczas sesji.

Szlifowanie warsztatu

W 2005 r. Maciej przekazał redakcję Marcinowi Badorze, studentowi politologii na specjalności dziennikarskiej. Pierwszy zredagowany przez niego numer wydany został w maju 2005 r., a ostatni w czerwcu 2006 r.

Raz w miesiącu zespół spotykał się w redakcji, która mieściła się wówczas na Wydziale Fizyki. Przychodziło kilkanaście osób, ale skład nie był stały. Zawsze pojawiał się ktoś nowy, inni znikali. Najważniejszym zadaniem kolegium było zaplanowanie najbliższego numeru. – Przynosiłem szablon przedstawiający każdą z dwudziestu stron i wypełniałem go propozycjami tekstów – mówi Marcin.

Głównym punktem numeru był raport. W założeniu miał zajmować trzy strony i dać motyw okładki. To zawsze miał być nośny temat, który weźmie na siebie ciężar całego numeru. Zadanie sporządzenia go dostawały co najmniej dwie osoby spośród bardziej doświadczonych i zaufanych. – Raz zdarzyło się, że wyznaczone osoby zawiodły i to była sytuacja prawdziwie kryzysowa. Zazwyczaj jednak współpracownicy wywiązywali się z pracy bardzo profesjonalnie, mimo że nie mogli liczyć na nic oprócz satysfakcji. To była najłatwiejsza część przygotowywania pisma. Na tym przynajmniej się znałem, dzięki doświadczeniom ze współpracy z „Dziennikiem Zachodnim” – wspomina Marcin.