7 maja 2010

Wywiad z Czesławem Mozilem

Czesław śpiewa pop

"Suplement", nr 3/2010

– Wieczorem młode dziewczyny i młodzi chłopcy, którzy wezmą sobie moją nową płytę do domu, będą siedzieć i słuchać – mówi Czesław Mozil, znany jako Czesław Śpiewa. – To uczucie jak wtedy, kiedy było się małym chłopczykiem i wracało do domu ze spowiedzi. Wysprzątanego, niedzielnego domu i czuło się czystym.


Ilustracja Moniki Kuczynieckiej

fot. Andrzej i Maciej Grabowscy

BK: Jesteś w trasie promocyjnej nowego albumu „Pop”. Twój grafik zapełniony jest do połowy maja. Musisz mieć dużo siły. Jadłeś porządne śniadanie?

Czesław Mozil: Nie zdążyłem, ale obudziłem się obok cudownej kobiety. Co może być lepszego niż to i mocna kawa? Nie mogę narzekać, sam zaproponowałem tę trasę wytwórni. Powiedziałem: „Mam wolne 13 dni, dajcie mi pieniądze na benzynę i obiady”. Zależy mi na wyjazdach. Kiedyś trudno było o wywiad, a teraz dziennikarze chcą ze mną rozmawiać. Lubię gadać i spotykać się z ludźmi. Może za 5 lat nie będzie już o mnie głośno.

BK: 12 kwietnia masz urodziny i tego samego dnia premierę ma twoja płyta. To prezent urodzinowy?

Plan był na kwiecień, a na premierę wybierane są poniedziałki. Sprawdziłem grafik i pomyślałem, że jeśli mam w poniedziałek urodziny, to fajnie byłoby to połączyć.

BK: Czego możemy się spodziewać po nowym albumie?

Tak, jak „Debiut” jest dla wielu gorszym albumem niż te, które nagrałem wcześniej z Tesco Value, tak ta płyta będzie uznawana za gorszą lub lepszą niż poprzednia. Spodziewam się różnych opinii. Granica między kiczem, a tym, co nazywamy sztuką, jest tak cienka i niebezpieczna, że nie mogę się tym przejmować. Bałem się, zanim wszedłem do studia, ale po pierwszym dniu wiedziałem, że ta płyta nie mogła być inna niż jest. Jest tam wszystko, co chciałem. Jestem z niej dumny. Tak samo oprawa graficzna, cały ten świat plasteliny.

BK: Mówisz, że grasz punk.

Gram punk, ale on jest stworzony prostą, słodką melodią. Chodzi o przekaz i podejście do grania. Zależy mi, żeby tego nie szufladkować. Nie posądzajmy płyty przez okładkę i nie posądzajmy muzyka, że ma przebój „Maszynka do świerkania”. Punk to nie tylko gitara i bębny. Nie jesteśmy w Jarocinie w latach 80. Chcę być rozrywką w sobotni wieczór. To jest moja praca i kocham ją. Kompleksy muszę pomieszać ze swoim ego, a mam 1,69 cm wzrostu, więc ego jest duże. Zastanawiam się, czy to, co robię, jest dobre, ale cieszę się, kiedy ktoś mi mówi, że moja muzyka go wzruszyła. Wtedy moja misja jest spełniona.


BK: Przy twojej pierwszej solowej płycie autorami tekstów byli Michał Zabłocki oraz internauci.

Ludzie mówią, że teksty z „Debiutu” są o niczym i że to śmieszna płyta. Wielu ludziom nie podoba się ten cyrkowy świat, ale to jest tylko do interpretacji. Tekst nie musi być pisany przez wielkiego artystę, który siedzi pijany w Krakowie o czwartej nad ranem i płacze nad karteczką. „Debiut” to nie jest śmieszna płyta. Dla mnie „Ucieczka z wesołego miasteczka” to piosenka o mojej matce, wielka historia miłosna. Opowiadam prostą historię w 3 minuty i ona ma cię wzruszyć albo nie.

Nick Cave jest punkowcem, moim wielkim idolem. Na płycie „No More Shall We Part” śpiewa: „Liście miłosny, idź! Wyłap ją! Znajdź i powiedz jej!”. To jest proste i to mnie wzrusza!

BK: Wielu ludziom nie podoba się cyrkowy świat „Debiutu”, ale płyta sprzedała się w 60 tys. egzemplarzy.

Gdyby „Debiut” sprzedał się w tysiącu egzemplarzy, to ludzie by mówili: „Świetna płyta. Szkoda, że na naszym rynku nie ma na coś takiego miejsca”. Ale sprzedała się lepiej i to już nagle nie jest alternatywa. To jest folklor i to musi być złe.

Ludzie i tak będą ściągać „Pop” z internetu, ale z przyjaciółmi chcieliśmy tak wydać płytę, żeby ludzie mogli wziąć taką bajeczkę do domu i poczuć, że to coś specjalnego.

BK: Na pierwszym singlu z nowej płyty śpiewasz, że marzysz o siódmym niebie, a „to co masz dla ciebie jest w sam raz”. To optymistyczne, ale teledysk nie jest wesoły.

Jestem dumny z teledysków. Robią je ci sami ludzie. Następny będzie do „Kruchej Blondynki”. W teledysku do „W sam raz” chciałem pokazać swój dystans do gwiazdy pop. Nie chcę pokazywać siebie ładnego, sztucznego. W teledysku jestem w swetrze od mojej babci z Ukrainy i jest totalny hardcore!

AD: Co ci się najbardziej podoba na tej płycie, tak osobiście?

Cieszę się, że mogę napisać maila do ludzi, których mam na płycie. Hey zaprosił mnie na swój koncert unplugged, zanim jeszcze był bum na Czesława. Odbieram telefon w barze w Kopenhadze: „Czy masz ochotę wystąpić na MTV unplugged? Bo Hey i Kasia znają twojego MySpace’a”. To było przeżycie! Mogę pisać do Kasi i ona odpisuje.

Tak samo Nergal. Trzy lata temu byłem na koncercie Behemota w Kopenhadze. To było ekscytujące! Nie trzeba lubić Behemota, ale trzeba iść na ich koncert i zobaczyć, jaka energia jest na koncercie metalowym. Nie wziąłem Nergala do ostrej piosenki, tylko do „Dziewczyny z branży”. Wchodzi orkiestra symfoniczna i Nergal krzyczy. Totalny patos!

AD: A Gaba Kulka?

Ona za 30 lat będzie skarbem narodowym! Razem z chórem śpiewa w piosence „Caravan”. Na końcu śpiewamy: „Dziś idziemy na paradę, bo parada dupcia blada”. To jest o religii. Jestem wierzącym człowiekiem, chodzę do kościoła, byłem ministrantem, ale nienawidzę, jak nas karmią religią. To, że Kościół traci władzę, to nie znaczy, że będziemy mniej wierzyć, ale Kościół tak myśli i dlatego popełnia błąd za błędem.

Poza tym Karen Duelund zagrała tak piękną melodię, że aż się człowiek wzrusza.

BK: Jesteś absolwentem Akademii Muzycznej w Kopenhadze. Czy dziś, po latach, myślisz, że te studia były dla ciebie ważne?

Wtedy to było ważne. To był cudowny czas. Byłem dobrym akordeonistą, miałem talent i chciałem się dostać do Akademii. Wiedziałem, że tam dostanę warsztat i będę mógł dyskutować z nauczycielem. Szkoła w Skandynawii nie jest taka, że mówi: „Graj tak, jak cię profesor uczy”. Dlaczego mówi się: muzyka poważna i rozrywkowa? Dlaczego na akademii muzycznej nie może studiować chłopak, który gra rocka albo jest dobry w hip hopie? W Danii można studiować muzykę poważną i rytmiczną.

AD: Ale studia muzyczne nie tworzą muzyka.

Gdyby tak łatwo było napisać hit, to każdy by to robił! Mam talent do melodii i potrafię stworzyć piosenkę. Najnudniejszych muzyków, jakich spotkałem w życiu – paru cudownych też spotkałem – to ludzie na Akademii Muzycznej. Studia dają warsztat, ale jak nauczyciel nie powie: „Myśl sam chłopczyku”, to zmarnuje muzykowi życie.

AD: Czy pamiętasz swój pierwszy występ? Jesteś bardzo obeznany ze sceną. Czy pamiętasz taki pierwszy moment, kiedy wyszedłeś na scenę i pomyślałeś „to jest mój świat, to mój żywioł”?


Tak, graliśmy u koleżanki na urodzinach jej rodziców w Sztokholmie. Mam trochę parcia na szkło, w tym sensie, że to lubię! Grałem w jasełkach od 6. roku życia. Zaliczyłem wszelkie role w polskim katolickim kościele św. Anny w Kopenhadze. Byłem synem Heroda, Herodem, diabłem i pasterzem. Och, jak było fajnie Herodem być!

Dzisiaj wieczorem młode dziewczyny i młodzi chłopcy, którzy wezmą sobie moją nową płytę do domu, będą siedzieć i słuchać. To jest wymiana energii! To uczucie, jak wtedy kiedy było się małym chłopczykiem i wracało do domu ze spowiedzi. Wysprzątanego, niedzielnego domu i czuło się czystym. Kiedy gram i przychodzą ludzie, to się cieszę, bo możemy zapomnieć o tym, co się działo przed koncertem i co będzie po nim.

BK: Jest jakaś rzecz, którą chciałbyś zrobić przed śmiercią? Wypić Dr. Pepper'a na szczycie Mount Everestu?

To ciekawe pytanie, bo gadałem o tym jadąc tutaj. Hans Find Møller, mój basista, niedawno został ojcem i właśnie zrobił sobie listę. Chce napisać symfonię i coś tam jeszcze...

Chciałbym odwiedzić wujka na Syberii, którego nigdy nie widziałem. Mam marzenie pojechać koleją transsyberyjską do Pekinu. Moja siostra jedzie teraz do Chin. Powiedziałem rodzicom w Danii, gdzie będą święta: „Jadę do Chin! Ja tam święta spędzam. Jedziecie?”. A oni: „Tak”. Jak się uda, to będę stał z rodzicami i mówił: „O, mamo, zobacz, prawdziwy Chińczyk!”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz