26 grudnia 2012

Występ na łące. Łąki Łan w Mega Clubie

www.suplement.us.edu.pl, grudzień 2012

Pewnego razu pod liściem jełopianu spotkało się sześciu niezwykłych smakoszy pyłku i nektaru kwiatowego... Poń Kolny, Niesforny Bonk, Zając Cokictokloc, Jeżus Marian, MegaMotyl oraz mały skrzat imieniem Paprodziad”. Tak rozpoczyna się historia funkowej grupy Łąki Łan. 16 grudnia warszawski zespół wystąpił w Mega Clubie.


Łąki Łan w Mega Clubie

fot. KM

Wydali jak dotąd trzy płyty : „Łąki Łan” (2005), „Łąkiłanda” (2009) i „Armanda” (2012). Tę ostatnią promowali na koncercie. „Materiał został nagrany, w większości, »na setkę« – reklamuje płytę wydawca – w legendarnym vintage'owym studiu z lat 70., które mieści się w polskich górach. Zespół podkreśla tym samym swój live'owy klimat oraz spontaniczność procesu tworzenia”. Podczas koncertów muzycy przebrani są za zwierzęta.

Poza nowymi utworami w katowickim klubie publiczność bawiła się m.in. przy piosenkach „Bzyk”, „Galeon”, „Propaganda” i „Selawi”. – Bardziej podobał nam się koncert w ubiegłym roku w Zabrzu albo w tym roku w Tarnowskich Górach, ale i tak było w porządku – mówiły jedne z uczestniczek.

(...) będziemy robić bezbolesne zastrzyki dobrej energii oraz wyzwalać z Was jej pokłady – zapraszali na koncerty muzycy zespołu – skrzętnie magazynowane i zapieczętowane wspomnieniami najwspanialszych chwil Waszego życia. Będziemy tam gdzie możemy być, a tam gdzie nas nie będzie, będzie nasza muzyka. Bądźcie z nami i przeżywajcie to na co musicie sobie pozwolić. Kożeńcie się!”.

BK

22 grudnia 2012

Mysłowickie święta. Minister Elżbieta Bieńkowska

myslowice.twojemiasto.info, 22 grudnia 2012

Przed Bożym Narodzeniem serwis Twoje Miasto zapytał osoby z Mysłowic, jak spędzają ten czas. Dzisiaj o swoich świętach mówi minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska.


Elżbieta Bieńkowska

fot. MRR, ilustr. KM

Jak pani minister spędza Boże Narodzenie?

Tradycyjnie, w gronie rodzinnym.

Jakie tradycje zachowały się w pani domu?

Wspólne ubieranie choinki, a także śpiewanie kolęd. Tradycyjne są również potrawy oraz dodatkowe nakrycie na wigilijnym stole.

Jakie potrawy pojawią się na wigilijnym stole?

Zupa grzybowa i jak w większości domów, karp. Szczególnie lubię barszcz z uszkami.

Wybrała już pani prezenty dla najbliższych?

Oczywiście. Więcej nie mogę jednak zdradzić, by nie zepsuć niespodzianki.

BK

18 grudnia 2012

Motyl z Mysłowic

myslowice.twojemiasto.info, 18 grudnia 2012

Holly Blue to nie tylko gatunek motyla, to Sonia Kopeć i Emil Blant. W kwietniu ukazał się ich pierwszy singiel „Tic-Tac Sound”. W listopadzie w internacie pojawiła się do kupienia ich debiutancka płyta „First Flight” („Pierwszy lot”). Do sklepów trafi 14 stycznia. – Nagraliśmy płytę dla ludzi. Nie popową, nie alternatywną – mówią muzycy.


Sonia Kopeć

fot. archiwum Holly Blue

Wczoraj, 15 grudnia, graliście w zabrzańskiej kopalni Guido. Jak to jest grać pod ziemią?

Emil: Dobrze to wyglądało. Miejsce jest super. Było trochę ludzi. Nam się podobało.

Sonia: Świetne miejsce. Akustyka jest tam genialna! Dla muzyka są tam najlepsze, sterylne warunki. To były targi kultury organizowane rzez naszego wydawcę, Marcina Babko i jego wydawnictwo Falami. Przyjeżdżali tam ludzie, żeby wystawić swoje prace, projekty. Oprawą muzyczną były zespoły, które wydaje Marcin.

Emil ma 29 lat, Sonia 18. 10 lat temu Emil grał w grupie Motyw, a ty jeździłaś na konkursy, śpiewałaś, przywoziłaś do domu nagrody. W domu grałaś na pianinie. Do twojego rodzeństwa przychodzili znajomi i mówili: „Soniu, zagraj coś!”. Mniej więcej wtedy się poznaliście. W jaki sposób?

Emil: Przez Kasię, moją dziewczynę i siostrę Soni.

W ubiegłym roku Sonia nagrała swoje piosenki i przesłała ci przez internet. Ten materiał nie pozwalał ci spać po nocach. Tak powstał Holly Blue.

Emil: Tak było. To były bardzo dobre piosenki, na poziomie. Z językiem i akcentem Soni śmiało można to puszczać w świat. Stwierdziłem, że ma to potencjał i dobrze spróbować iść w tym kierunku. Nie interesuje mnie tylko muzyka rockowa. Mam bardzo szerokie zainteresowania. Był to sposób, żeby iść w inną stronę, bardziej kreatywnie.

Nie zawsze występujecie w dwie osoby. Jak to wygląda?

Sonia: Gramy głównie w małym składzie, we dwójkę albo we trójkę, z basem. Mamy w planie dołączyć to tego perkusję, żeby stworzyła się prawdziwa sekcja rytmiczna. Gramy też duże koncerty, ale dopiero w sezonie, czyli na wiosnę, na plenerach. Wtedy gramy zazwyczaj w piątkę.

Emil: Płytę nagraliśmy sami, wymieniając się pomysłami, plikami, głównie przez komputery. Nie robiliśmy prób. Teraz, kiedy chcemy to zagrać na żywo, szukamy różnych rozwiązań.

Wasz wydawca, Marcin Babko, jako dziennikarz muzyczny, już długo siedzi w środowisku. Ponad 10 lat. To na pewno wam pomaga.

Emil: Tak, tworzymy z Marcinem bardzo zgrany duet, a raczej trio. Każdy ma swoje obowiązki i zadania, co sprawia, że praca staje się o wiele wydajniejsza i przynosi wymierne korzyści.

Śpiewasz po angielsku. Myślałaś o śpiewaniu w języku polskim?

Sonia: Tak. Dużo ludzi na mnie naciska, żeby pisać piosenki po polsku. Mamy już kilka takich pomysłów na nową płytę albo między płytami. Podczas koncertów powstaje bariera językowa między nadawcą a odbiorcą. Ludzie bardziej skupiają się na muzyce, co z jednej strony jest dobre, ale tekst nie za bardzo do ludzi dociera. Cały czas myślimy nad tym, żeby zrobić coś po polsku, ale nie jest to łatwe. Nasza muzyka jest dźwięczna, a język polski jest trudny do śpiewania i ma dużo szeleszczących głosek. Jest to wyzwanie.

Jesteś też autorką teksów.

Sonia: Tak. Na płycie jest tylko jeden cover, grupy The Connells, „'74-'75”, a reszta to nasze autorskie projekty.

Pisanie przychodzi ci łatwo?

Sonia: To ewolucja. Wpada mi do głowy pomysł, siadam, piszę i nie myślę o tym, że piszę. Dopiero później do tego wracam, robię poprawki, językowe, stylistyczne. Piszę do muzyki. Niektórzy najpierw piszą tekst. Ja inspiruję się muzyką.

Emil na co dzień pracuje w sklepie muzycznym, a ty uczysz się jeszcze w szkole. Jeździcie po Polsce, gracie koncerty – ostatnio jako support Belgijki Selah Sue. Udzielacie wywiadów, pojawiacie się w radiu, telewizji, nagrywacie piosenki, teledyski, macie próby. Jak godzisz to z nauką w Sosnowcu?

Sonia: Niedawno znajomi napisali mi na Facebooku: „Droga Soniu! Ostatnio częściej widujemy Cię na YouTubie i w telewizji, słyszymy w radiu. Wróć do szkoły! Pozdrawiamy”. Tak to ostatnio wygląda. Wszystko jest w tygodniu i jesteśmy w rozjazdach. Pięć dni siedzieliśmy w stolicy. Promowaliśmy płytę. Zagraliśmy dwa koncerty na Europejskich Targach Muzycznych, gdzie wypatrzył nas Jurek Owsiak, któremu nasza płyta bardzo się spodobała. Odwiedziliśmy program "Dzień Dobry TVN", radio Roxy FM i wiele innych. Ciężki tydzień. Siedzeniem nie można tego nazwać, bo była kupa roboty. Emil stwierdził, że przez ten weekend w Warszawie zrobiliśmy więcej niż zrobił we wszystkich swoich zespołach przez cały rok. Nie napotykam na problemy w szkole. Dla nich to też jest korzyść, bo powoli roznosi się wieść, że jakaś dziewczyna ze liceum Staszica śpiewa. To dobrze dla szkoły.

Jakie masz plany po zakończeniu edukacji w tej szkole?

Sonia: Myślę, żeby uderzyć w Kraków, na Uniwersytet Jagielloński, na studia językowe. Jeszcze nie wiem, jaki wybrać język.

Emilu, co z twoimi innymi zespołami, Gutierez i The Marians?

Emil: Gutierez odszedł w zapomnienie. Koledzy z tego zespołu zajmują się innymi rzeczami. Działający obecnie zespół Milcz Serce to praktycznie skład Gutierez. The Marians odłożyłem na boczny tor. Czasowo jest to niewykonalne. Gdybyśmy mogli żyć z muzyki, to wyglądało by to inaczej.

10 lat różnicy wieku. Dobrze się dogadujecie?

Sonia: Myślę, że tak.

Emil: Sonia nigdy nie grała w zespole, w garażu, a ja na początku miałem taki etap i szereg problemów, przez które przechodzi zespół. Z Sonią jest inaczej. Brała udział w konkursach, a teraz nagraliśmy płytę i gramy już duże koncerty. To dwie różne drogi. Jest między nami różnica wieku, ale uzupełniamy się. Mam doświadczenie, a Sonia napędza mnie młodzieńczą energią. Czasami są zgrzyty. Sonia chciałaby tak, a ja chciałbym inaczej, ale na tym polega zespół. Trzeba wypracować kompromis. Jest łatwiej, bo pracujemy w dwójkę.

Sonia: Kiedy w zespole jest więcej osób, to samo zrobienie próby może być problemem.

Emil: W zespołach może być pięć osób. Wtedy jest pięć osobowości i każdy chce czegoś innego, a my się dogadujemy, jak w małżeństwie.

BK

Street art z perlikiem i żelazkiem

myslowice.twojemiasto.info, 7 grudnia 2012

Mieszkańcy miasta widzą je na murze, przejeżdżając pociągiem obok kopalni Mysłowice. Widzą je przy rynku, wchodząc do pubu Wiking. To prace Razpazjana.


Mural Raspazjna na ogrodzeniu KWK Mysłowice

fot. BK

Za początek street artu, sztuki ulicy, można uznać lata 80. Na stacjach metra w Nowym Jorku Keith Haring tworzył tam wtedy jedne z pierwszych graffiti – rysował kredą na tablicach ogłoszeń. Poza graffiti, które zwykle tworzone jest farbą w sprayu, zjawisko obejmuje m.in. duże malowidła ścienne – murale, które mogą być połączeniem wielu technik – oraz naklejki i instalacje. Obecnie jednym z najbardziej znanych streetartowców jest anonimowy Brytyjczyk Banksy, autor m.in. malowanych na ścianach szczurów.

Sztuka ulicy prezentowana jest dzisiaj na festiwalach. Jeden z nich dwukrotnie zorganizowany został przez Instytucję „Miasto Ogrodów” w Katowicach, w 2011 i 2012 r. Organizatorzy chcą zmieniać miasto i przyzwyczaić ludzi do tego, że dobrą sztukę mogą zobaczyć nie tylko w galerii.

Jednym z uczestników katowickiego wydarzenia był Raspazjan (Spaz). Artysta nie chce, aby nazywano go streetartowcem. Uważa się za malarza. Lubi bawić się formą. Na jego muralach często pojawiają się śląskie symbole. Zaczął je wykorzystywać, odkąd wciągnęły go książki o regionie. W Mysłowicach widzimy więc perlik i żelazko – górnicze godło.

– Praca na zabudowaniach kopalni powstała w ramach projektu Kraków-Berlin-XPRS, organizowanego przez Dom Norymberski w Krakowie – mówi Raspazjan. Projekt miał na celu ingerencję w przestrzeń miejską na trasie pociągu łączącego Kraków z Berlinem, siedziby teatrów Starego w Polsce i Maxima Gorky'ego w Niemczech – Natomiast jeśli chodzi o Wiking, zwyczajnie zaprosił mnie właściciel, żebym ozdobił salkę – dodaje Raspazjan.

Prace pochodzącego z Mikołowa artysty często pojawiają się w towarzystwie murali Mony Tusz – jak w Mysłowicach – i Magdaleny Drobczyk.

BK

Negatyw nie znika

myslowice.twojemiasto.info, 18 grudnia 2012

O wizycie w Wielkiej Brytanii, dziesięcioleciu istnienia zespołu, koncertowym DVD i nowej płycie mówi Mietall Waluś, wokalista mysłowickiej grupy.


Mietall Waluś

fot. archiwum Negatywu

Wasza jesienna trasa koncertowa dobiegła końca. Po raz pierwszy byliście w Manchesterze.

Mietall Waluś: W tamtym roku byliśmy w Londynie. Byłem bardzo ciekawy Manchesteru, ponieważ stamtąd pochodzą takie zespoły jak Oasis czy Elbow, a jestem ich fanem. Pojechaliśmy tam samochodem. W jedną stronę podróż trwała 27 godzin, w tym 2 godziny płynęliśmy promem. Lubię takie przygody. Zagraliśmy tam dwa koncerty w małych, klimatycznych klubach. Było bardzo fajnie. Zwiedzaliśmy miasto. Byliśmy m.in. na stadionie Manchesteru United. Łukasz i Marcel, perkusista i manager, są fanami piłki nożnej, więc nie mogliśmy ominąć takiej okazji. Zwiedziliśmy też kilka muzeów.

W tym roku minęło 10 lat od wydania waszej debiutanckiej płyty „Paczatarez”. Mógłbyś wskazać jedno wydarzenie z każdego roku istnienia zespołu, które było dla grupy najważniejsze?

Trudno powiedzieć. Myślę, że najważniejszym momentem w naszym zespole było podpisanie kontraktu fonograficznego i nagranie płyty dla dużego koncernu płytowego. Wielkim przeżyciem było też usłyszeć w ogólnopolskim radiu naszego pierwszego singla „Amsterdam”. W tym samym roku zaprosili nas też na festiwal Top Trendy. Nie zapomnę też najdłuższej klubowej trasy koncertowej, którą zagraliśmy. To było mordercze przeżycie, bo w 75 dni zagraliśmy 52 koncerty. MTV i Viva zaczęły puszczać nasze teledyski, był to też ważny moment dla zespołu. Mógłbym tak wymieniać i wymieniać. Teraz minęła pierwsza dekada zespołu, rynek muzyczny się bardzo zmienił. Kończymy miksować naszą nową płytę i walczymy dalej.

7 stycznia ukaże się wasze koncertowe DVD, wydane z okazji jubileuszu istnienia Negatywu. Pod koniec listopada miała miejsce premiera singla „Znikam”. Do piosenki nakręcony został teledysk. To krok do nowej płyty?

Piosenka „Znikam” promuje DVD. Ukaże się na nim koncert z Teatru Śląskiego, teledyski oraz „making of”, który pokazuje od zaplecza, jak te wydarzenie powstawało. Będą też wywiady m.in. z Muńkiem Staszczykiem, Kasią Nosowską, Olafem Deriglasoffem i Maćkiem Cieślakiem. Koncert ten można już zamówić przedpremierowo na stronie www.live10.pl.

W przerwie między koncertami jesteś w studiu w Warszawie. Nad czym pracujesz?

Lenny Valentino zakończyło swoją działalność, w Penny Lane już nie gram. Lubię się angażować w inne projekty. Dostałem propozycję wyprodukowania płyty zespołu, który dopiero zaczyna swoją karierę. Zadzwoniłem do producenta Leszka Kamińskiego, wynajęliśmy studio S4 i tam pracowaliśmy nad debiutancką płytą. Jest jeszcze za wcześnie, aby zdradzać nazwę zespołu i szczegóły z nim związane. Mogę tylko powiedzieć, że nie będę w składzie koncertowym.

Powiedziałeś, że Negatyw kończy miksować nową płytę. Kto jest jej producentem i kiedy premiera?

Nową płytę, która wyjdzie wiosną przyszłego roku, nagraliśmy z Marcinem Borsem we Wrocławiu. Znajdzie się na niej 10 premierowych piosenek, a w jednej zaśpiewa z nami gość. Myślę, że tych, którzy nas dobrze znają, bardzo zaskoczymy. Na razie mogę tylko zdradzić, że będzie to kobieta.

BK