27 stycznia 2012

Australijskie widowisko w hołdzie Pink Floyd

www.suplement.us.edu.pl, styczeń 2012

Ostatnia trasa koncertowa brytyjskiej rockowej grupy Pink Floyd, jednego z najważniejszych zespołów w historii, miała miejsce w 1994 roku, po wydaniu ostatniego studyjnego albumu „The Division Bell”. Pod szyldem Pink Floyd muzycy wystąpili raz jeszcze w 2005 roku w Londynie. Dzisiaj najlepszą okazją do usłyszenia ich piosenek na żywo są koncerty The Australian Pink Floyd Show. 22 stycznia zespół wystąpił w katowickim Spodku.



The Australian Pink Floyd Show w Spodku

fot. KM

„The Australian Pink Floyd Show zaczynał w 1988 roku – zapowiadał koncert organizator – grając w lokalnych australijskich pubach, obecnie zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i Kanadzie osiągnął status mega gwiazdy, szczelnie wypełniając stadiony oraz ogromne hale koncertowe. Takiego sukcesu nie można określić inaczej niż fenomenalny. Zespół występował już w prawie wszystkich zakątkach świata poczynając od Sydney, poprzez największe hale Europy, a kończąc na tak egzotycznych miejscach, jak Chile czy Panama, wszędzie spotykając się z niesamowicie entuzjastycznym przyjęciem zarówno ze strony fanów, jak i krytyków. W 1993 roku muzycy pojawili się na pierwszym Międzynarodowym Konwencie Fanów Pink Floyd, gdzie zyskali przychylność jednej z najbardziej wymagających publiczności, która kiedykolwiek mogłaby pojawić się na ich koncercie. Doskonale dopracowany ponad dwugodzinny show, niesamowita gra świateł, projekcje wideo oraz charakterystyczne wizualizacje sprawiają, że ich koncerty są wiernym odzwierciedleniem wydarzenia jakim był każdy koncert Floydów”.

Widowisko zamknęła w Spodku wykonana na bis piosenka „Run Like Hell”.

BK

Pablopavo z mocnym bitem

www.suplement.us.edu.pl, styczeń 2012

– To muzyka „up the time”, jak to się ładnie mówi na Jamajce – o nagranej wspólnie z Praczasem płycie „Głodne kawałki” mówi Pablopavo. W Vavamuffin wokalista wykonuje reggae, raggamuffin i dancehall. Od czasu pierwszej solowej płyty „Telehon” zachwyca nie tylko krytyków. Paweł Sołtys poczuł głód mocnego bitu.


Pablopavo podczas koncertu Vavamuffin 21 stycznia w sosnowieckim MKD Kazimierz

fot. KM

W grudniu ukazała się płyta, którą nagrałeś wspólnie z Praczasem. Album zbiera dobre recenzje. Jak wyglądała praca nad krążkiem?

Specyficznie. Nie siedzieliśmy razem. Praczas przygotowywał szkielety muzyczne, ja pisałem do nich teksty i w drugim studiu z realizatorem nagrywałem wokale. Później wróciliśmy do Praczasa i dogrywaliśmy żywe instrumenty. Jest ich sporo – etniczne, sekcja dęta. Nadawaliśmy kawałkom ostateczny kształt.

Mówiłeś, że chciałeś zrobić coś lekko popieprzonego, z mocnym bitem, a żona była przerażona tym, co przynosiłeś do domu. Czym płyta różni się od tego, co do tej pory zrobiłeś?

To nowoczesna muzyka. „Up the time”, jak to ładnie się mówi na Jamajce. Nie jest to płyta pop. Większość utworów nie nadaje się do puszczania w radiach komercyjnych. Jest na niej szybko i gęsto. Z każdego utworu można zrobić kilka innych. Zmienia się tempo i tonacja. Teksty i wokale trzeba było zrobić tak, żeby współgrały. Nie ma tam klasycznych układów zwrotka-refren, w tej samej tonacji, które można nagrać w 5 minut. Dużo kombinowania.

Od marca będziemy to promować na koncertach. Przygotowujemy się na próbach. Materiał jest trudny. Będziemy grać w czteroosobowym składzie: Praczas, ja, Radek Polakowski na wielu instrumentach i perkusista Mysza. Jeden koncert na pewno zagramy na Śląsku, może więcej.

W solowej twórczości często nawiązujesz do Warszawy.

Mam nadzieję, że przy ostatniej płycie uciekłem od tego, bo zrobiła się z tego szufladka. To niebezpieczne dla artysty. Warszawa jest dla mnie ważna i kocham to miasto. Gdybym urodził się w Poznaniu i mieszkał tam całe życie, prawdopodobnie pisałbym o Poznaniu, jeśli w Sosnowcu, to o Sosnowcu. Pisze się o tym, co się zna. Łatwiej mi umiejscowić akcję piosenki na warszawskim Grochowie niż na sosnowieckim Kazimierzu, bo go nie znam na tyle. Nie wiem, gdzie się chodzi na piwko, nie wiem, gdzie się spotykają dziewczyny. Poza tym, jestem fanem ludowej muzyki warszawskiej, miejskiej, która istnieje od stu parudziesięciu lat. Słychać u mnie nawiązania do tych piosenek. Dwie płyty, które nagrałem z zespołem Ludziki, były bardzo warszawskie. Druga mniej. Płyta z Praczasem jest warszawska już mało, ale nie ucieknę od tego. Tam się urodziłem, tam mieszkam i tam mam zamiar umrzeć.

Na 2012 rok planowane są reedycje płyt Vavamuffin. Coś jeszcze?

Zaczynamy już robić nowe piosenki. Za niedługo pojawią się na koncertach. Nie wiem, czy płyta pojawi się w tym roku. Nagrywanie Vavamuffin to duża praca. Jest nas ośmiu. Musimy się zgrać.

W styczniu rusza cykl koncertów Trzy Niezwykłe Spotkania. Bierzesz w nich udział. Co to takiego?

Na pierwszym koncercie gra zespół R.U.T.A. z zespołem Paprika Korps. My, jako Pablopavo i Ludziki, będziemy grali z zespołem Świetliki. To nie będą koncerty, na których jedna kapela gra swój materiał, druga swój, dziękuję, do widzenia. Pomiędzy dwoma zespołami ma nastąpić interakcja. Świetliki wykonają dwie nasze piosenki, my wykonamy dwie ich piosenki, nasz akordeonista zagra z nimi, ich altowiolistka zagra z nami. Ze spotkania ma powstać nowa jakość. Cieszę się, bo Świetliki to dla mnie ważny zespół. Prawdopodobnie będziemy to rejestrować. Nie wykluczam, chociaż nie obiecuję, że będzie z tego wydawnictwo.

Twoje płyty zbierają dobre recenzje, ale twoje solowe koncerty nie zawsze cieszą się dużą popularnością. To zniechęcające?

Gram z zespołem Vavamuffin, który jest dosyć popularny. Zdarza mu się grać na ogromnych imprezach. W Warszawie nie narzekam. Tam przychodzi 500-600 osób. Muzyka, którą robię jako Pablopavo i Ludziki, jest trudniejsza. To nie jest muzyka z list przebojów. Mniej taneczna i energetyczna niż Vavamuffin. Lubię to, co robię i fajnie jest, kiedy na sali jest 400 osób, ale kiedy jest 50 i koncert jest dobry, to nie ma to dla mnie większego znaczenia. Dopiero później martwię się z żoną przy rachunkach. Pablopavo i Ludziki nigdy nie będą popularni tak, jak Vavamuffin. W ciągu półtora roku będzie nowa płyta z Ludzikami. Nie poddajemy się. Gramy dalej.

Gdybyś dostał propozycję zostania jurorem w programie typu „Mam talent”, zastanowiłbyś się?

Nie widzę się w tym. Nie wyobrażam sobie, że wychodzi facet czy dziewczyna, śpiewa piosenkę, następnie stoi jak idiota, a tu siedzą jacyś ludzie, którzy z niewiadomych powodów mają mu powiedzieć, czy jest fajny czy nie. Muzyka, to nie wyścigi. W Polsce wszystko się do tego sprowadziło. Musisz wygrać program i nie da się inaczej promować muzyki. Zupełnie mi się to nie podoba. Nie oglądam tych programów. Obejrzałem dwa-trzy odcinki i czułem się zażenowany, nie obrażając tych, którzy tam występują czy tych, którzy są w jury. To może są i będą fantastyczni artyści, ale nie odpowiada mi formuła. Wyznacznikiem powinna być publiczność. Idziesz, grasz koncert i albo to się ludziom podoba, albo nie. Na pewno bym odmówił, ale gdyby się okazało, że moja żona jest chora i potrzebuję pieniędzy, zgodziłbym się. Są rzeczy ważniejsze od dumy i tego, co o sobie myślisz.

BK

16 stycznia 2012

Magik upamiętniony

www.suplement.us.edu.pl, grudzień 2011

W 11. rocznicę śmierci Piotra „Magika” Łuszcza w katowickim Mega Clubie odbył się koncert poświęcony jego pamięci. Na scenie pojawili się wykonawcy, z którymi raper współtworzył legendarne grupy Kaliber 44 i Paktofonika.


W hołdzie Magikowi wystąpił Abradab

fot. KM

Obdarzony charakterystycznym głosem Magik karierę rozpoczął w towarzystwie braci Martenów, Abradba i Joki, założycieli Kalibra 44. Z grupą raper nagrał dwie płyty: debiutancką „Księgę Tajemniczą. Prolog” (1996) oraz „W 63 minuty dookoła świata” (1998), która okazała się dużym sukcesem. W 2000 roku Kaliber 44 nagrał ostatni album „3:44”. Od tamtej pory Abradab z powodzeniem kontynuuje karierę solową, a Joka występuje już sporadycznie.

Magik, po odejściu z grupy, wraz z Fokusem i Rahimem stworzył Paktofonikę. 26 grudnia 2000 roku, kilka dni po wydaniu ich pierwszej płyty „Kinematografia”, w wieku 22 lat popełnił samobójstwo skacząc z okna swojego mieszkania w Katowicach-Bogucicach. W 2003 roku Paktofonika zakończyła działalność pożegnalnym koncertem w Spodku. Jej członkowie założyli grupę Pokahontaz.

Podczas koncertu w Mega Clubie Abradab, Joka i DJ Feel-X wykonali m.in. „Brat nie ma już miłości dla mnie”, „Konfrontacje” i „Masz albo myślisz o nich aż...” oraz solowe piosenki Abradaba „Rapowe ziarno 2 (Szyderap)” i „Lubiędobre”.

Fokus, Rahim i DJ Bambus zagrali m.in. „2 kilo”, „C.D. Kinematografii”, „Chwile ulotne”, „Ja to ja”, „Priorytety” oraz kultowe „Jestem bogiem” ze słynnym tekstem: „Jestem bogiem / Uświadom to sobie / Ty też jesteś Bogiem / Tylko wyobraź to sobie”.

Hołd legendzie rapu oddał las podniesionych rąk. Niespodzianką wieczoru był gościnny udział Gutka, wokalisty Indios Bravos. – Było pięknie! – mówiła jedna z uczestniczek.

Część dochodu z koncertu przekazana zostanie rodzinie Magika. Ze względu na duże zainteresowanie występy powtórzone zostały następnego dnia. Dziękując publiczności za przybycie głos zabrał wtedy ojciec Magika. Na scenie pojawił się w towarzystwie jego syna Filipa.

Koncert rejestrowany był na potrzeby dokumentalnego DVD. Na 2012 rok zapowiadana jest również premiera poświęconego Paktofonice filmu fabularnego Leszka Dawida „Jesteś bogiem”. W rolę Magika wcieli się Marcin Kowalczyk.

BK

5 stycznia 2012

Projekt L.U.C

www.suplement.us.edu.pl, styczeń 2012

– Studia to były trudne chwile, ale nie uważam, żeby cokolwiek w życiu było stracone. – L.U.C, czyli Łukasz Rostkowski, to osoba działająca na wielu artystycznych płaszczyznach. Pierwszą płytę nagrał osiem lat temu w Kanale Audytywnym. Współpracował m.in. ze Zbigniewem Namysłowskim, Leszkiem Możdżerem, Marią Peszek i Abradabem. Laureat wielu nagród. W ramach trasy „Eksperyment Pyykycykytypff!” 23 listopada wystąpił w Katowicach.

Koncert w Oku Miasta. O L.U.C-u mówi się, że porażony jest twórczym ADHD

fot. KM

Wydaną w 2010 roku płytę „Pyykycykytypff” stworzyłeś wyłącznie własnym głosem. Jak wyglądają koncerty, na których prezentujesz ten materiał?

To bardzo energetyczny i taneczny materiał. Zaskoczyliśmy nim ludzi. Nie za bardzo wiedzą, jak mają reagować. Koncerty nie są typowe. Ludzie przywykli do słuchania tekstów na kołyszących podkładach z dużą dozą instrumentów, a tu powstają niemalże klubowe taneczne bity. Tak czy inaczej, nadal wszystko tworzone jest wyłącznie głosem. Potężne wyzwanie technologiczne.

Na trasie występujesz z Projektem Pokolenie. Co to takiego?

To projekt pod mecenatem Absoluta. Marka z jednej strony nie może, a z drugiej nie chce nachalnie się reklamować. To dla mnie jej duży atut. Nie przykleja łatki, tylko promuje młodych ludzi, którzy robią ciekawe rzeczy. Roztacza mecenat – coś rzadkiego w naszej kulturze. Zorganizowała kilka konkursów. „Beat in the box” był przeznaczony dla beatbokserów. Uczestnicy konkursu pojawiają się ze mną na scenie. Przede wszystkim jeden z najlepszych, czyli Jurny. W poszczególnych miastach pojawiali się pozostali – Zgas, Crashu, Grajek i zwycięzca Bartox. Pracowałem z wieloma. Z Jurnym najlepiej poczuliśmy nić porozumienia. Dobrze poradził sobie z dodawaniem groove'ów, czyli tanecznego tła, do groove'ów zapętlonych prze mnie. Potrafi równo beatboksować, a to wielki atut. To spowodowało, że jest ze mną na całej trasie. Miał być Zgasik, mój przyjaciel, ale pokryły nam się trasy.

Sprzeciwiasz się kiczowatym remontom budynków. Akcja Pospolite Ruszenie przynosi rezultaty?

Trudno powiedzieć. To jest tak, jakby być jedną z witamin z zestawu Centrum. To wielki proces, który potrzebuje wielu witamin. Uważam siebie tylko za jedną z nich, jak na razie niemal jedyną, bo niewiele się robi w tej sprawie. Ale na szczęście coraz więcej. Mają miejsce pewne pozytywne zjawiska, ale nie wiem, które są spowodowane Pospolitym Ruszeniem i moim działaniem, a które działaniem innych. Najważniejsze, żeby działać. Być może ludzie zaczynają dojrzewać estetycznie. Pospolite Ruszenie wystartowało doceniając już blok we Wrocławiu, pomalowany z ciekawy sposób.

Jeżdżąc po Polsce widzę coraz więcej renowacji, które są fajnie zrobione. Z posowieckim bałaganem najlepiej poradziła sobie Warszawa, chociaż bałagan ma najgorszy. Bloki odnawiane są tam w najbardziej europejski sposób.

Pewnego dnia byłem u przyjaciela. Staliśmy na balkonie i zobaczyłem, jak zdejmują rusztowanie. Cała ulica została spójnie pomalowana w kolory około żółci. Miałem poczucie, że się udało. Czy to z powodu Pospolitego Ruszenia? Być może, ale nie przeceniałbym jego siły. Na pewno fajnie, że połączyliśmy siły z innymi akcjami – Napraw Sobie Miasto, REBLOK itd.

We Wrocławiu zrobiliśmy duże zamieszanie. Myślę, że dotarło tam do ludzi, że to nie jest fajne szpecić miasto w tysiącach pastelowych kolorów. Moim celem jest mącenie umysłów. Dotarliśmy do mediów, ale oddziaływanie ze strony społeczeństwa jest żenujące. Już wiele razy miałem poczucie, że tematy, które są dla mnie jak wódka dla drinka zupełnie nie interesują ogółu. Robię swoje, ale nie oczekuję, że pejzaż naprawi się z dnia na dzień.

Jako człowiek, który zna kilku designerów, przebywa w ich świecie, wie jak profesjonalnie odnawia się bloki i ma siłę komunikowania, poczułem obowiązek wykorzystania demokracji, którą wywalczyliśmy i powiedzenia tego głośno.